środa, 27 lutego 2013

O mężczyznach

Dzisiaj zaleci kontrowersją, dlatego ostrzegam, że poniższe zdania są tylko moją opinią (jedynie po niewielkich konsultacjach) i każdy ma prawo się z nią nie zgadzać. Jest to temat dość często poruszany w babskim gronie, zwłaszcza nowych znajomych z różnych stron świata. Mianowicie chodzi o to, co sądzę o tajwańskich mężczyznach.
Mężczyzn widuję niezwykle rzadko, gdyż otaczają mnie głównie rozchichotane grupki niskich i drobnych chłopaczków o wyglądzie piętnastolatków. Grupki krążą po korytarzach uniwerku, chodnikach miejskich, chodzą razem jeść, śpią razem na wykładach. Bardzo mało jest paczek mieszanych, ewentualnie trafiają się pary odseparowane od towarzystwa. Generalnie większość dzieli się na "dziewczynki" i "chłopców" jak w pierwszych klasach szkoły podstawowej. Myślę, że może to wynikać z tego, że większość studentów mieszka w akademikach, czyli osobno.
Przeciętny Tajwańczyk - opis od góry: fikuśna fryzurka, czasem farbowana, okulary, nos w iPadzie, zero zarostu, wąska szczęka, szczupła sylwetka, bardzo chude i zwykle krzywe nogi (tak, kobiety też na to patrzą, przynajmniej ja!). No i tak mniej więcej do czterdziestki ;) Inną cechą charakterystyczną jest chwiejny krok i bardzo wolne tempo chodzenia. Raz spytałam kolegów, czy naprawdę zawsze tak wolno chodzą, ale nie wyczuli mojego sarkazmu i usłyszałam "tak"!  Nie wiem, czy ktoś kojarzy scenkę z japońskich kreskówek, kiedy facet jedzie na rowerze i kolana rozstawia zupełnie na boki, jest mocno pochylony i kiwa się na siodełku. Byłam przekonana, że jest to pokazane w ten sposób tak dla żartu, ale oni naprawdę tak jeżdżą. Mam na myśli to, że poruszają się często w sposób mało skoordynowany. Trafiają się też oczywiście jednostki z wypracowaną masą mięśniową, ale te widuję głównie na siłowni, potem widocznie giną gdzieś w czeluściach swoich grup badawczych. Czasem mają fajne ciuchy, dużo gadżetów, koraliki, kolczyki itp. Sama chciałabym takie mieć. Niektórzy sprawiają wrażenie jakby całe przedpołudnie spędzili przed lustrem. Pewnie można by z nimi pogadać o kremach i żelach do włosów.

Niedawno spotkałam się ze stwierdzeniem, że o wiele więcej jest par "mieszanych", gdzie kobieta jest Azjatką, a facet jest biały, niż odwrotnie. Rzeczywiście tak jest, ale może to wynikać z faktu, że faceci rasy kaukaskiej są.. facetami, tzn. mają więcej męskich cech, niż lokalni i mają duże powodzenie u płci przeciwnej, a przede wszystkim potrafią okazać zainteresowanie i przejąć inicjatywę. Jak to określił jeden znajomy, tajwański sposób bycia cechuje "zero flirtu", czyli nie zaznamy tutaj bezczelnych spojrzeń i uśmiechów, zero zaczepek słownych. Czasem tylko hello o którym pisałam wcześniej, ale jeśli zareaguje się na powitanie, można być pewnym, że delikwent spłoni się jak panienka. Chętniej porozmawiałby za pośrednictwem czata, niż na żywo. Widziałam wiele takich par, które siedzą razem np. przy stoliku i wpatrują się, każde w swoją komórkę. Powinnam raczej napisać iPhona, gdyż komórka to takie archaiczne określenie. Może w ten sposób się komunikują, albo już piszą na fb jaka wspaniała randka była i co jedli.
To wszystko sprawia, że jak dla mnie otaczające obiekty są mało męskie, a więc mało atrakcyjne. De gustibus non est disputandum.
Z moich obserwacji wynika, że Tajwańczycy potrafią być opiekuńczy i czuli, często przytulają się na ulicach, ale nie całują. Dużo ciepła okazują też swoim dzieciom. Są bardzo pomocni i raczej ulegli. Ciekawe jest to, że często noszą torebki za swoimi kobietami. Na pewno nie chadzają z kolegami na piwo, gdyż zwykle nie mają na to czasu, ale również jak większość Azjatów często nie mogą pić alkoholu. Ja bym wolała, żeby mój facet wracał do domu ubawiony, niż udręczony pracą. Porozmawiamy rano ;)

wtorek, 26 lutego 2013

Lantern Festival

Święto Latarni jest kolejnym uroczym i obcym nam zwyczajem. Wyznacza zakończenie obchodów Nowego Roku Chińskiego. W tym roku szczęśliwie hostem największej imprezy Lantern Festival było Hsinchu. Mieliśmy więc okazję podziwiać mnóstwo lampionów podzielonych na kilka kategorii m. in. komiksową, astrologiczną, gigantów czy robotów międzynarodowych. Była część oficjalna, popis gry na bębnach i pokaz fajerwerków. Jak zwykle wszystko otaczał food zone, czyli standy z jedzeniem i napojami. Czasem mam wrażenie, że jedzenie to jedyna rozrywka lokalnych ludzi.
Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że na imprezach zbiorowych jest spokojnie. Nikt nikogo nie przepycha, wszyscy grzecznie ustawiają się w kolejkach. Nie ma też grup pijanej młodzieży szukających zaczepki, bo.. nie sprzedaje się alkoholu. To wszystko sprawia, że chociaż nie lubię dużych skupisk ludzi, tutaj mogę poczuć się bezpiecznie.











piątek, 22 lutego 2013

Niby znam słowa, ale co to za język?

Jednym z największych moich zmartwień dotyczących przeniesienia się na azjatycką stronę globu była bariera językowa. Chiński jest niesamowicie trudnym językiem, a pisowni nie trzeba nawet komentować. Dlatego też wspólnie z Eweliną zdecydowałyśmy, że należy zaznajomić się przynajmniej z brzemieniem tego, co wkrótce będzie nas otaczać ze wszystkich stron. Skorzystałyśmy z krótkiego kursu organizowanego przez AIESEC i prowadzonego przez native speakera prosto z Pekinu, o wybitnie chińsko brzmiącym imieniu Antonio ;) Btw, bardzo polecam te kursy ze względu na możliwość liźnięcia języka i poznania ciekawych ludzi. Opłata jest żadna, a my np. wygrałyśmy jeszcze wycieczkę do Budapesztu w ramach tego, że jedna "zaprosiła" drugą do uczestnictwa w lekcjach. Dwa miesiące nauki języka są lepsze niż nic, a to, czego się nauczyłyśmy, naprawdę pozwoliło nam się lepiej ogarnąć na miejscu i odnaleźć na lekcjach chińskiego na uniwerku.
Dwa razy w tygodniu miałam więc przyjemność przebywać w grupie pięciu śmiałków z Chińczykiem, który prowadził lekcje z żelazną dyscypliną. Nauki nie ułatwiał nam fakt, że przez pierwsze kilka spotkań mieliśmy poważne trudności ze zrozumieniem tego, co mówi... po angielsku. Chłopak miał niesamowicie silny akcent i oddzielał każdą sylabę. Na Tajwanie młodzi ludzie raczej znają angielski, ale mają duże opory żeby go używać. Niektórzy mówią bardzo dobrze z silnym amerykańskim zaśpiewem, ale większość mówi w zupełnie inny sposób, niż ten który znamy. Nawet jeśli przebywali długo za granicą i mówią płynnie, trzeba bardzo koncentrować się na ich wypowiedzi. Szczególnie odczuwalne było to na pierwszych wykładach. O ile też Tajwańczycy potrafią mówić po angielsku, to kompletnie nie potrafią czytać. To znaczy, kiedy czytają coś np. ze slajdu na prezentacji, jest to często zupełnie coś innego, niż mają napisane. Jednak po jakimś czasie, jak wiadomo, przyzwyczajamy się do czyjejś wymowy i jest łatwiej. Nic nie opisze poziomu naszego szczęścia, gdy okazało się, że nasza nauczycielka chińskiego na kursie uniwersyteckim mówi wręcz rewelacyjnie. Co ciekawe, same nigdy nie miałyśmy szczególnych problemów z byciem zrozumianymi, przynajmniej ze względu na akcent.
W chińskim są cztery tony. Każda sylaba może więc być artykułowana na cztery sposoby i wtedy oznacza zupełnie co innego. Każdy pojedynczy znak ma jakieś znaczenie, ale kilka znaków zestawionych razem to sylaby nowego słowa o innym znaczeniu. Wbrew pozorom jest to język głośny, "krzyczany". W związku z tym, że ton nie zależy do końca od nastroju rozmówcy, czasem można mieć błędne wrażenie co do jego wypowiedzi. Nasza nauczycielka ma np. w zwyczaju stawać przed studentem prawie stykając się z nim nosem i krzyczeć 50 razy jakiś ton, pytając czy słyszy różnicę.
Nauka chińskiego sprawiła, że z potoku wypowiedzi mogę wyłapać jakieś słowa, a nawet stwierdzić, czy jest to chiński, czy nie. Na razie mój zasób słownictwa ogranicza się do pytania o cenę, pozdrawiania i nazw jedzenia. Zaczynanie rozmowy po chińsku jest nieco zwodnicze, bo wówczas ludzie myślą, że rozumiemy wszystko i zalewają nas strumieniem słów. Dlatego długa droga przede mną. Teraz mogę tylko przedrzeźniać kolegę z laboratorium, który kończy każdą rozmowę telefoniczną mówiąc: "hał hał, sie sie, bye bye" , a w zasadzie hao hao, xie xie, bai bai (wg pinjin) (dobrze, dziękuję, do widzenia) :)

środa, 20 lutego 2013

Lush vol. 1

Jako chemiczka staram się używać kosmetyków z jak najprostszym składem i najchętniej naturalnych. O produktach firmy Lush dowiedziałam się kilka lat temu, oczywiście z sieci. Lubię je ze względu na przepiękne zapachy i ciekawe formy. Możemy sobie zakupić między innymi szampony w kostce, bardzo praktyczne na wyjazd, perfumy w sztyfcie, galaretki pod prysznic, śliczne kule do kąpieli i naturalne mydła. Niestety, Lush nie jest jeszcze dostępny w Polsce, ale od kilku lat, jeśli tylko mam możliwość, zaglądam do tych sklepów przy okazji wyjazdów. Ku mojej ogromnej radości, jest na Tajwanie.
Dziś przedstawiam wam dwa nabytki. Pierwszym z nich jest kostka do masażu/balsam do ciała Wiccy Magic Muscles. Trzymam ją w lodówce dla przedłużenia trwałości. Wystarczy raz przeciągnąć nią po ciele i zostanie ono pokryte cieniutką warstwą kosmetyku, odpowiednią nawet do przeprowadzenia długiego masażu. Pachnie obłędnie goździkami i dobrze nawilża, również dłonie masażysty ;)
Drugi kosmetyk to migdałowa pasta do oczyszczania twarzy Angels on Bare Skin. Ma potrójne działanie - nadaje się do mycia twarzy, wykonania delikatnego pilingu, oraz jako maseczka. W swoim składzie zawiera glinkę oczyszczającą i olejki nawilżające. Zapach przypomina skoszoną trawę. Wadą jest to, że drobinki migdałów zawsze zostają między włosami, więc pastę najlepiej stosować przed myciem głowy. Działanie jest tego warte i jest to nic w porównaniu do Herbalism, który ze względu na swoją zbitą konsystencję zamiast rozrabiać się z wodą po prostu odpadał całymi kawałkami i brudził prysznic na zielono. Nie jestem zbyt cierpliwa do takich kosmetyków.

Lush znalazł już oczywiście swoich naśladowców w postaci sklepów internetowych takich jak Lawendowa Farma. Znajdziemy tam równie ciekawe kosmetyki z "polską nutą", czyli domieszkami różnych ziół lub miodu. Odpowiednikiem past czyszczących będą plastelinki, a kostek masujących balsamy twarde. Parę miesięcy temu kupiłam tam kilka rzeczy i byłam generalnie zadowolona. Jeśli interesują was te kosmetyki, dajcie znać.

sobota, 16 lutego 2013

Kilka słów o czystości

Jeśli uważasz, że polskie jadłodajnie są śmierdzące, ulice są brudne, a chodniki krzywe, przyjedź na Tajwan. Poczujesz się jak człowiek z innej cywilizacji.
Przed wyjazdem do Azji nałogowo czytałam wszystkie dostępne artykuły na temat kultury i zwyczajów panujących na Tajwanie. Bardzo często natykałam się na informacje o szczególnej dbałości o dezynfekcję rąk, noszeniu maseczek w miejscach publicznych i innych środkach ochrony osobistej. Proces aplikacji o wizę i na uniwersytet uwzględniał szereg badań lekarskich. Po przejściu tych wszystkich testów, nigdy nie czułam się tak zdrowo. W moim umyśle zaczął również kreować się obraz wyspy, która jest ostoją bezpieczeństwa i higieny. Po przyjeździe owszem, znowu pobrano nam płyny ustrojowe, zmierzono i zważono, sprawdzono słuch, wzrok, stopień skoliozy, a nawet zajrzano nam w zęby. Wyrok brzmiał - nadaje się.
Ludzie wykształcają sobie zwykle kilka mechanizmów obronnych, które pozwalają odnaleźć im się w nowej sytuacji. Jednym z nich jest wyparcie. Staram się nie myśleć o tym w jakich warunkach przygotowuje się tutaj jedzenie. Na ogół jesto ono gotowane lub smażone w bardzo wysokiej temperaturze i na pewno wszystkie bakterie i wirusy wtedy giną. Nie myślę o rękach kucharki, stanie garnków, jakości oleju, szczurach wielkości małych kotów lub innych zwierzątkach, jakie tu widuję. Zawsze zamawiam jednak wszystko na wynos, gdyż jednorazowe pojemniki i pałeczki znacznie poprawiają mi samopoczucie. Mimo tego, że sanepid zamknąłby wszystkie tajwańskie jadłodajnie nie zdarzyło mi się nigdy zatruć jedząc na mieście.
Przez pierwsze tygodnie pobytu byłam na cudownej diecie. Mianowicie wchodziłam do sklepu spożywczego i natychmiast przestawałam być głodna, a jedzenie było ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę. Dlaczego, ktoś zapyta, przecież tam na środku, na specjalnym stoisku podgrzewają się same pyszności. Niezwykle zachęcające są na przykład jaja gotowane w sosie sojowym lub kiełbaski w cieście. Rewelacja, zapach jest po prostu odurzający.
Wszystko jest oczywiście kwestią tego, jak sobie coś przetłumaczymy. To przypomina mi pewną historyjkę, którą opowiedziała mi kosmetyczka proponując algową maseczkę do twarzy. "Może nie pachnie ona zbyt szczególnie, ale jeden z moich klientów twierdzi, że pachnie kobietą i jemu się nawet podoba". O! W tym miejscu wyrażam nadzieję, że odbiorcami tych wywodów są osoby dorosłe. Otóż stinky tofu i wiele innych produktów spożywczych nie pachnie kobietą, ale można uznać po jakimś czasie, że nie pachnie tak źle, albo, że jesteśmy tak głodni, że jest nam to obojętne.
To czego nie jestem sobie w stanie wytłumaczyć to stan pomieszczeń akademikowych i mieszkań do wynajęcia. Są one po prostu brudne. Najczęściej nie sprzątane od nowości, czyli od lat 80tych. Nie są w żaden sposób przygotowane, żeby zachować pozory przed ludźmi z drugiego końca świata. O łazienkach nie wspomnę, gdyż niewiele osób z nich w pełni korzysta. Otóż z dbałości o morale studentów akademiki są rozdzielone na męskie i żeńskie.


Do akademików żeńskich faceci nie mają w ogóle wstępu, natomiast dziewczyny mogą odwiedzać męskie pokoje do godziny 24. Dlatego mogę wypowiedzieć się tylko o zwyczajach łazienkowych dziewcząt. Nie grasuję po łazienkach podglądając innych, tylko opisuję to, co rzucało mi się w oczy, a nie było to trudne, gdyż tłumów, jak już powiedziałam tam nie było. Na 40 dziewcząt na piętrze przypadało 6 pryszniców. Przy takim upale powinna być tam ciągła kolejka, a tej nigdy nie zaobserwowałam. Dziewczyny co prawda często piorą ubrania, ale raczej w bezzapachowym płynie (pralki piorą tylko w zimnej wodzie), wszystko przy takiej wilgotności schnie powoli, więc efekt tego prania jest mizerny. Panuje też pewna niechęć do stosowania pachnideł w stylu dezodorantu, czy perfum.
Znakomita większość kobiet niestety nie myje rąk po skorzystaniu z toalety. Publiczne miejsca odosobnienia są łatwo dostępne, dobrze oznaczone i generalnie w niezłym stanie. Często zaopatrzone w mydło i ręczniki, więc nie w tym tkwi problem. Na basenie i innych zajęciach sportowych zauważyłam też, że znaczna część dziewczyn w różnym wieku nie przywiązuje wagi do depilacji. Nie mam tu na myśli czegoś wymyślnego, tylko najbardziej podstawowe wydanie. Nie jest to zbyt zachęcające, gdyż Tajwanki mają na ogół mocne, czarne owłosienie. Drodzy panowie, gdy zamarzycie o azjatyckiej nimfie, może się okazać, że jest ona bliżej natury, niż byście się spodziewali.
Jeśli nawet odnawia się uniwersytecką stołówkę, to zostawia się wszystkie ślady remontu - zacieki z farby, pył po szlifowaniu itp. Przecież Hsinchu to wietrzne miasto, kiedyś w końcu wywieje cały ten kurz i liście. Chociaż muszę pochwalić ostatnią akcję mycia podług na wydziałowych korytarzach z okazji nowego roku chińskiego. Ogłoszenia wisiały tydzień wcześniej, żeby wszyscy byli świadomi przeprowadzenia tego znakomitego przedsięwzięcia. Nasze biuro, laboratorium, włącznie z podłogami  i oknami myjemy sobie sami co tydzień, dlatego mamy czysto, żeby nie było.
Kolejna ważna zasada brzmi: masz śmiecia, to sobie go zanieś do domu. Na tajwańskich ulicach w zasadzie nie ma publicznych śmietników. Już wyobrażam sobie takie coś w Warszawie, gdzie jeśli nie ma kosza co 50 metrów, ludzie są zbyt leniwi, żeby przenieść swoje papierki kawałek dalej. Tutaj dużą wagę przywiązuje się do segregacji śmieci. W garażu naszego budynku mamy oddzielne pojemniki na papier (osobno kartony i opakowania po jedzeniu), szkło, plastiki, puszki, świetlówki, ubrania, resztki żywności. Kilka razy dziennie przejeżdża też śmieciarka, wygrywając przy tym radosną melodyjkę, która wwierca się do naszego mózgu, choćbyśmy nie wiem czym byli zaabsorbowani. O dziwo śmieci nie walają się po ulicach, każdy dostosowuje się do zasad.
Maseczki to fakt! Na ulicach można zobaczyć wiele ludzi noszących maseczki na twarzy. Najczęściej są jednorazowe, ale można je również dostosować do ubioru lub nastroju, gdyż istnieje szeroki wybór maseczek materiałowych o nieskończonej liczbie wzorów i kolorów. W gorącym i wilgotnym klimacie wszystkie przeziębienia ciągną się tygodniami, więc dobrze jest nie narażać na nie innych. Fascynujące są dla mnie pary spacerujące właśnie w takiej konfiguracji jak poniżej. Zastanawia mnie jak to funkcjonuje. Należy spytać - czy mogę zdjąć twoją maseczkę i wreszcie zobaczyć twoją twarz/pocałować cię? Wszystko zależy wszak od etapu związku.
Nigdy nie spodziewałabym się, że pomyślę o swoim rodzinnym mieście, że jest jednak całkiem porządne i wchodząc do restauracji nie muszę zastanawiać się, czy aby szklanki są dobrze umyte. Jeśli komuś nie zajdę za skórę istnieje też spora szansa, że nikt nie napluje mi do talerza. W każdym razie jest bardziej higienicznie niż mniej. Tego własnie mi brakuje.

czwartek, 14 lutego 2013

Taiwan in love


Walentynki po tajwańsku odbywają się w dyskretny i cichy sposób. Panie powinny dziś obdarować panów czekoladkami własnego wyrobu. Temu, którego darzą szczególną sympatią powinny wręczyć specjalną czekoladkę. Wówczas szczęśliwiec ma równo miesiąc na przemyślenie sprawy i 14go marca może sprawić zainteresowanej słodki upominek, który świadczy o wzajemności. Czy warto więc wręczać tę czekoladkę i narażać się na miesiąc życia w niepewności? Wszystko należy dobrze przemyśleć.
Według chińskiego zwyczaju właściwy dzień zakochanych, zwany Qixi festival jest siódmego dnia siódmego miesiąca księżycowego, czyli w tym roku 13go września. Mimo tego, moi tajwańscy koledzy szykują dziś dla swoich kobiet prezenty i przygotowują się na noc walentynkową. ;) Obcy jest im zwyczaj wysyłania kartek z wyznaniami, tym bardziej anonimowych. Nie kupują kwiatów, ani nie palą świec na stole. Romantyzm wyrażają w sobie tylko znany sposób, często wrzucając kolejne fotki na portale społecznościowe.
Zwykle w tym dniu wychodzimy do knajpy, a dziś dla odmiany domowo.






środa, 13 lutego 2013

Sheet masks

Najbardziej popularną formą maseczek do twarzy na Tajwanie są tak zwane sheet masks, czyli materiałowe maseczki nasączone substancjami o rozmaitym działaniu. Ich wybór jest ogromny, a kolorowe opakowania przyprawiają o zawrót głowy. Sposób użycia jest bardzo prosty. Nakładamy maseczkę na oczyszczoną twarz, a po 15-20 minutach zmywamy lub wklepujemy pozostałość w skórę i zostawiamy na przykład na noc. Jest to bardzo dobry sposób nawilżania skóry, szczególnie po saunie.
Najczęściej możemy kupić maski takich firm jak: My Beauty Diary, Beauty Buffet, Face Q, Kissui, Skin Food. Do moich ulubionych należą te z witaminą C i algami. Mają lekką konsystencję, co jest szczególnie ważne podczas upałów.
Sheet masks przydatne bywają szczególnie przed wielkim wyjściem :)

niedziela, 10 lutego 2013

Zachodnie Tajpej - Quingshui Temple

Poprzednia część: Biuro Prezydenta

Skierowaliśmy się prostą drogą na zachód, do najstarszej dzielnicy Tajpej - Wanhua. Uliczki zaczęły się robić coraz węższe, przeszklone wystawy ustąpiły sklepikom i knajpkom o równie tajemniczym wnętrzu co wątpliwym poziomie higieny. Po jakichś dwudziestu minutach marszu z mapą na kartce w ręku stwierdziliśmy, że nasz następny przystanek powinien być "gdzieś tu". Wokół rozłożone kramy, akurat zaczyna się pora lunchowa, skutery śmigają, a my im bardziej się rozglądamy tym bardziej nigdzie nie widać świątyni. W końcu, wciśnięta między bazarowe budy, odnalazła się - Świątynia Quingshui.




Wybudowana w 1787 r., przenosi w zupełnie inny świat od otaczającego miasta. Jest cicho, spokojnie, sennie snuje się dym z kadzideł.
 Figury same zdają się drzemać w dobrotliwej błogości.

Po lewej stronie każdej świątyni wisi bęben, a po prawej - dzwon.



sobota, 9 lutego 2013

Happy Chinese New Year!

Niewyobrażalnym jest dla nas, że istnieją takie miejsca na świecie, gdzie ktoś nie celebruje Bożego Narodzenia. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że już od początku listopada wszystkie media atakują nas choinkami, aniołkami, gwiazdkami, wszędzie grają kolędy. Musimy myśleć o prezentach, spotkaniach rodzinnych, szykowaniu tradycyjnych potraw i pokoju na świecie. Składamy sobie życzenia, wysyłamy kartki, dzielimy się opłatkiem. Jest to dla nas równie naturalne, jak to, że po jesieni przychodzi zima...
Są ludzie, którzy również lubią świąteczne ozdoby, ale nigdy nie widzieli śniegu, nie ubierali choinki, nie siedzieli pod kocykiem przy kominku popijając grzane wino. 25go grudnia idą do pracy i nie widzą w tym nic dziwnego. Kupują sobie prezenty i zabierają dziewczynę do knajpy. Jednocześnie nie mają nawet pojęcia dlaczego celebruje się gwiazdkę i że dla kogoś może być to święto religijne. Nie są to istoty z Marsa, tylko Tajwańczycy.
Największym świętem, które obchodzone jest w Azji jest Chiński Nowy Rok. Z tej okazji wszyscy mają tydzień wolnego, a miasta przystrojone są złoto-czerwoną mieszanką ozdób. Niezłym źródłem informacji na temat obchodów Nowego Roku jest angielska wiki.
Do najważniejszych zwyczajów świątecznych należą spotkania z rodziną - w określonej kolejności, w kolejnych dniach świąt, obdarowywanie się owocami, a najmłodszych - pieniędzmi, koniecznie w czerwonej kopercie (rola dziadków), wieszanie na drzwiach naklejek w kształcie rombów przywołujących szczęście. Napisy są do góry nogami, gdyż chińskie słowo "dao" (dosłownie: do góry nogami) oznacza również "przyjdź", więc jest to ukryte przesłanie. Dobrze jest też zamknąć wszystkie swoje sprawy do końca starego roku i przeprowadzić generalne porządki, wyganiające złe duchy. Do wigilii należy zasiąść w nowym, nienoszonym wcześniej ubraniu. Niektórzy nie gaszą światła przez całe pięć dni Nowego Roku, żeby odstraszyć złe moce. Wszystko to ma zapewnić szczęście i dostatek w nadchodzącym roku, czego wszystkim Wam życzymy!










Szczęśliwego Roku Węża!