niedziela, 22 września 2013

Kioto - płoną góry, płoną lasy

Kioto - nasz następny przystanek - otoczone jest wzgórzami. Na sześciu z nich wycięte są znaki rozpalane raz do roku, na zakończenie festiwalu Obon, podczas którego Japończycy oddają cześć swoim przodkom. Mieliśmy akurat szczęście przyjechać dokładnie w tym dniu i mieć perfekcyjny punkt widokowy na pięć z sześciu wzgórz. Ostatnie - ze znakiem w kształcie torii jest większy kawałek na zachód od miasta.
Daimonji - "wielki"


Myō - wraz z Hō tworzą napis "wspaniała dharma"

Funagata - rysunek statku

Hidari Daimonji - ponownie "wielki"

Hidari Daimonji za dnia

Daimonji o zachodzie słońca

niedziela, 15 września 2013

Nikko

Shinkansen


Grzecznie stoimy w kolejce.
Równolegle ustawia się kolejka już na następny pociąg.

Eleganckie konduktorki (i konduktor).
Kiedy ktokolwiek z obsługi wchodzi do wagonu, nawet przechodząc,
otwiera drzwi, kłania się, zamyka za sobą, przechodzi przez wagon, otwiera kolejne,
odwraca się, kłania, przechodzi za drzwi i zamyka.


Nasz nosacz

Obok drzemie drugi

Mostek Shinkyo

 Kaplica Toshogu - mauzoleum Ieyasu Tokugawy


Prochy Tokugawy we własnej osobie


Nemuri-neko, śpiący kot

Poświęcone bogom beczułki sake



Grubaśne ważki są wszechobecne

Źródło popularności wizerunku trzech małpek (chociaż samo powiedzenie i idea są dużo starsze).

Taiyuinbyo - mauzoleum Iemitsu Tokugawy (wnuka Ieyasu)


Przed wejściem do świątyni należy obmyć ręce i usta


  Strażnicy bram

You shall not pass!

Przepaść Kanmangafuchi

70 figur Jizo, opiekuna zmarłych dzieci, spogląda w rzeczny wąwóz.
Śliniaki i czapeczki upodobniają go do swoich podopiecznych.


Monety, dziecięce buciki -
ofiary w intencji zmarłych dzieci albo podziękowania za wyleczenie ich z ciężkich chorób

Nawet posągi starte w pył mają ofiarne monety

Więcej o Nikko

Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej o Nikko i w ogóle o Japonii ze strony, której my, dwutygodniowi turyści, nie mieliśmy nawet szansy liznąć, absolutnie polecamy książkę Anny Ikedy Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji.  Uwaga, wciąga do granic bezsenności!

 

niedziela, 1 września 2013

10 powodów, dla których każdy Polak powinien przynajmniej raz w życiu odwiedzić Tajwan - gościnny wpis by Mr & Mrs Szy :)

W kontekście ostatnich zawirowań lokalizacyjnych Państwa Ha (ale o tym na pewno napiszą sami), ten tworzony w bólach i nieprzyzwoicie wręcz opóźniony wpis podsumowujący naszą dwutygodniowe odwiedziny na ich tajwańskich włościach zupełnie niechcący ma całkiem niezły timing.

1. „A drobniej nie będzie?”, czyli inny wymiar obsługi klienta

Na początek przykład z życia wzięty. W jednej z warszawskich piekarni kupuję chleb i trzy bułki. Pięć złotych, dziewięćdziesiąt cztery grosze, mówi pani ekspedientka. Posłusznie wysupłuję z portfela 6zł.
„A może dziewięćdziesiąt cztery grosze pani ma?”
Podobnego osłupienia na Tajwanie, drogi Turysto z Polski, nie doświadczysz. Obsługa w sklepach, czy to spożywczych, czy ubraniowych, stoi w drzwiach i wita Cię z uśmiechem. Mało tego, możesz podać banknot 1000-dolarowy przy kwocie do zapłaty 55 dolarów i Twoje pieniądze zostaną przyjęte z podziękowaniem, a resztę wydadzą Ci z ukłonem, obowiązkowo trzymając pieniądze w obu dłoniach. Nasz klient, nasz pan – dosłownie i w przenośni. Naprawdę miła odmiana od naszego rodzimego marudzenia.




2. Brak „babć autobusowych”, czyli bez łokcia też się da

Drogi Turysto z Polski! Jeśli nie jest Ci obce uczucie nagłego braku tlenu przy jednoczesnym drastycznym skurczeniu się powierzchni życiowej, gdy na przystanek podjeżdża Twój autobus – koniecznie odwiedź Tajwan. Pierwszy raz w życiu przecieraliśmy oczy ze zdumienia na widok dyscypliny, z jaką Azjaci ustawiają się pokornie w kolejkach do autobusów / pociągów / metra. Bez względu na to, czy na dany środek transportu czeka pięć, czy pięćdziesiąt osób – zjawisko „Pan tu nie stał!” na Tajwanie zwyczajnie nie istnieje. No, bajka!




3. Bez cukru, a i tak słodkie 

Bez wątpienia tym, za czym najbardziej tęsknię, są tajwańskie owoce.  Targi owocowe pełne są przeogromnych i niesamowicie soczystych ananasów, arbuzów, świeżych owoców liczi czy mango w śmiesznie niskich cenach. Idziesz, pokazujesz palcem, pan z uśmiechem kroi Ci wybrany owoc na małe kawałeczki, wrzuca je do woreczka, wręcza Ci patyczek i hulaj dusza, piekła nie ma (a kalorie się nie liczą, w końcu to wakacje:))…  Ananas świeży jest słodszy niż nasz puszkowany - z całą pewnością stwierdzam, że nigdzie do tej pory nie jadłam tak nieprawdopodobnie pysznych owoców. Mniam!



4. Dwa kółka w zupełności wystarczą

Jeśli myślisz, drogi Turysto, że pięcioosobowa rodzina wymaga od Ciebie kupna wielkiego, ryczącego, budzącego szacunek na drodze pojazdu, najlepiej z napędem na cztery koła i w ogóle takiego, na który jedno miejsce parkingowe nie wystarczy – zanim weźmiesz monstrualny kredyt na 20 lat, pojedź na Tajwan. Być może zaoszczędzisz.
Bo weźmy taki skuter – siadasz sobie na nim wygodnie, za Tobą siada żona, na kolana bierze starsze dziecko, na dziecku siada ciocia Krysia z walizką i pudlem, i zabiera się za lekturę gazety. Młodsze dziecko standardowo sadzasz na rozkładanym krzesełku z przodu – będzie się trzymać lusterek. I jazda na zakupy do sklepu meblowego.
Bo na Tajwanie skutery mają pojemność przeciętnego europejskiego kombiaka.


5.  Jak się najeść i nie zbankrutować

Jako że temat jedzenia pojawiał się na tym blogu wielokrotnie, rozwodzić się nad nim nie będę, ale w ogóle go nie wspomnieć to grzech - Tajwan to absolutny raj na ziemi dla łasuchów (ci, którzy znają mojego męża, potwierdzą, że wiem, co mówię:)).  Jedzenie jest bajecznie tanie i jest go z zasady zawsze bardzo dużo. Standardowe danie obiadowe, którym można najeść się jak bąk, to koszt rzędu 7-10zł, przy czym 10zł to już naprawdę drogo. Standardowo w cenie jest zielona herbata, często bez limitu. Podejrzewamy, że mało kto gotuje w domu, jako że zwyczajnie nie jest to opłacalne.
Dla mnie bomba.



 
6. Podróż za jeden uśmiech… no, prawie
 
W czasach, gdy cena jednorazowego biletu normalnego ZTM w Warszawie przyprawia mnie o osłupienie i początki nerwicy, Tajwan jawi mi się jako absolutna ziemia obiecana. W obrębie miasta poruszasz się za zawrotną kwotę 1,20zł, za 13zł luksusowy autokar z siedzeniami rodem z klasy biznes najlepszych linii lotniczych dowiezie Cię z Hsinchu do Taipei i to od początku do końca równiutką autostradą wznoszącą się wysoko ponad tajwańskimi lasami (cierpiącym na lęk wysokości uprzejmie polecają się autokarowe firanki).



7. Loteria spożywcza, czyli jedzenie z dreszczykiem emocji
 
Jak już pisałam, jedzenie jest tanie i jest go dużo, sam proces zamawiania go aż się prosi jednak o osobny punkt.
Sytuację na tajwańskim froncie jedzeniowym najlepiej obrazuje historia, która przytrafiła nam się w jednej z knajp w Taipei: w barze, jakich wiele, na nasze uprzejme pytanie, czy dostaniemy menu w języku angielskim, pani za ladą wybuchnęła najszczerszym, a jednocześnie najbardziej histerycznym śmiechem, jaki słyszeliśmy w Azji.
Menu w języku angielskim to luksus. Jak już jest, często i tak nie pomaga, wygląda bowiem jak żywcem przemielone w Google Translator. Ale generalnie najczęściej i tak go nie ma :)
Pytacie, jak żyć? Radzić sobie można na kilka sposobów. Jedna opcja to zamawianie na podstawie zdjęć. Zdecydowanie nie polecam – w rzeczonej knajpie skończyło się to wielgachnym talerzem zupy dla mnie (chciałam wszystko, tylko nie zupę) i czterema mini sajgonkami dla męża (głodny był jak wilk).
Druga opcja to kombinowanie. W większości tajwańskich barów na stolikach leżą karteczki z menu w języku chińskim (wyglądają trochę jak kupony lotto:)), na których klient sam zaznacza ołówkiem, co chciałby zjeść. W takich przypadkach bardzo przydatna jest obecność kogoś, kto choć w najmniejszym stopniu ogarnia chińskie znaczki, dzięki czemu po dogłębnym przestudiowaniu menu rozlega się okrzyk „O! To będzie chyba kurczak!”
Trzeci sposób to niezawodny palec – w miejscach, gdzie jedzenie przygotowywane jest na naszych oczach, zawsze można wejść i pokazać paluchem „Chcę to!”. Aczkolwiek ostrzegam, że pozory mylą i coś, co wygląda na mięso, może w rzeczywistości być np. tofu, zaś wszystko, co wygląda jak bułka, w większości przypadków okazywało się ryżem :)



8. Herbata trochę inaczej
 
Jak już wielokrotnie podkreślali Adaś i Ewelina, Tajwan to raj dla herbaciarzy. Ponieważ sama się do takowych zaliczam, łezka mi się w oku kręci, gdy pomyślę o tych lodówkach z trzydziestoma rodzajami zielonej herbaty w butelkach, każdej po 1,50 PLN, idealnych na upał, a przy tym jakich zdrowych i smacznych! W jeszcze bardziej nostalgiczne tony wpadam, gdy przypomnę sobie Bubble Tea, którą mogłabym pić na śniadanie, obiad i kolację.
Jednocześnie ostrzegam – Tajwan to NIE jest miejsce dla ludzi pokroju mojego męża, który preferuje napój herbatopodobny złożony z naparu z torebki „Saga”, obficie skroplonego sokiem malinowym i zasypanego kilogramem cukru, co by zabić smak herbaty. O ile Bubble Tea można jeszcze wypić w wersji słodkiej (aczkolwiek dużo więcej opcji jest z herbatą zieloną, więc miłośnicy czystej czarnej też dużego wyboru nie będą mieli), tak produktów pokroju naszej Nestea w tutejszych sklepach spożywczych nie uświadczysz.
I bardzo dobrze, jeśli ktoś mnie spyta o zdanie :)





9. Spacer ulicami miasta, czyli po co komu kurs survivalowy?
 
Ale jak to nie ma chodników? Eee tam, przesadzacie, może są wąskie albo nierówne, ale przecież po ulicy się nie chodzi!
Zonk! Tu NAPRAWDĘ nie ma chodników. Pal licho, jeśli jezdnia składa się przynajmniej z dwóch pasów, wtedy ten prawy zazwyczaj i tak jest zastawiony zaparkowanymi autami, między którymi da się jako tako lawirować (już teraz wiem, czemu tajwańskie matki wożą dzieci nie w wózkach, a na skuterach), gorzej, gdy jest tak, jak tu:

Cóż, bezpiecznie nie jest. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Pomyślałby ktoś, że przynajmniej na przejściach dla pieszych można sobie pozwolić na chwilę rozluźnienia, wszak tutaj raczej nic nas nie rozjedzie... Nic bardziej mylnego :) Na przejściach dla pieszych to dopiero trzeba się spinać! Najlepiej w ogóle przerwać rozmowę, wyjąć ręce z kieszeni, włączyć radar i poduszki powietrzne, gdyż pędzący skuterem / samochodem tubylec, który skręca czy w lewo, czy w prawo, przecinając tym samym przejście dla pieszych, po którym dzielnie maszerują ludzie, PRZECIEŻ MA ZIELONE. Więc jedzie. I nie, nie zatrzyma się bynajmniej tylko dlatego, żeby nie przejechać nam po palcach.
Dodam jeszcze, że powyższe spostrzeżenia poparte są (na szczęście tylko dwoma) incydentami bliskiego spotkania ze skuterem oraz SUVem z zachęcająco rozległą strefą zgniotu.
Reasumując - jeśli chcesz się poczuć jak James Bond skaczący po maskach samochodów, zapraszamy na Tajwan :)

10. Egzotyka przez duże E

Drogi Turysto z Polski, jeśli jeszcze nigdy nie zaniosło Cię poza granice Europy – ba, nawet jeśli byłeś już w USA, w Egipcie czy innej Tunezji – koniecznie chociaż raz w życiu wybierz się do Azji. Mentalność ludzi, architektura, jedzenie, język – wszystko to tak bardzo różni się od warunków, które my, Europejczycy, uważamy za normę, że Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo. To tyle w tym temacie, bo i tak pewnie już nikt nie doczytał aż tak daleko :) Zresztą, zdjęcia mówią same za siebie.

No, to jak? Zachęciliśmy?