wtorek, 29 stycznia 2013

Zachodnie Tajpej - Biuro Prezydenta

Poprzednia część: 228 Peace Memorial Park

Po wyjściu z 228 Peace Memorial Park przywitała nas opustoszała ulica i oddziały policji. Wokół znajduje się wiele budynków rządowych, więc być może były to środki bezpieczeństwa przy jakiejś ważnej wizycie, ale musiała być wyjątkowa, bo w poprzek ulicy ustawiono druty kolczaste i wysokie na parę metrów bariery, na rogach ulic stały wojskowe samochody. Policjanci odpoczywali w cieniu, ale część miała tarcze. Przez cały dzień nie zauważyliśmy żadnych protestów, kawalkady samochodów ani niczego podejrzanego, więc nie mam pojęcia o co mogło chodzić. Plus był taki, że było cicho i spokojnie.
Obiektem numer dwa naszej wycieczki był budynek Biura Prezydenta - zbudowany początkowo jako siedziba gubernatora generalnego Tajwanu z czasów rządów japońskich (1895 - 1945). Podczas drugiej wojny światowej był mocno zniszczony przez aliancki nalot w 1945 r., ale po wojnie został szybko odbudowany i od 1950 r. jest siedzibą prezydenta republiki. Po renowacji nosił nazwę "Chieh Shou Hall", czyli "Niech żyje Czang Kaj-szek", ale w ramach rozliczania się z historią i usuwania jego imienia z przestrzeni publicznej, w 2006 r. zmieniono nazwę na Biuro Prezydenta.


Zamknięta ulica - można wyjść na środek bez ryzyka utraty życia.
Na poboczach policyjne autobusy.
Idąc wzdłuż ulicy przechodziliśmy przy niewielkim parczku, na którego skraju stał pomnik-tablica upamiętniająca ofiary Białego Terroru z czasów stanu wojennego.


niedziela, 27 stycznia 2013

Zachodnie Tajpej - 228 Memorial Park

Wybraliśmy się na "porządne" zwiedzanie Tajpej. Z przygotowanym planem, opisami, jak prawdziwi turyści.
Pierwszą pozycją był leżący niedaleko dworca głównego 228 Peace Memorial Park. Miejsce to upamiętnia tragiczne wydarzenie z nowożytnej historii Tajwanu - powstanie Tajwańczyków i jego brutalną pacyfikację przez rządzący Kuomintang. Po powstaniu wprowadzono stan wojenny, który trwał aż do 1987 roku. W tym czasie panował "biały terror" - około 140 000 Tajwańczków zostało aresztowanych, a na 3 000 - 4 000 wykonano egzekucję za (domniemaną lub rzeczywistą) opozycję względem KMT. Dopiero w latach '90 Tajwan wszedł na drogę "prawdziwej" demokracji i zaczął rozliczać się ze swoją przeszłością. Widać w tym zagorzałość - w wielu miejscach znajdujemy odwołania do "pokoju" (jak w nazwie tego parku), "wolności" (Park Wolności wokół Hali Pamięci Czang Kaj-szeka) i "demokracji". Czasem przyjmuje to postać poważnego rewizjonizmu (usuwanie nazwiska Czang Kaj-szeka z miejsc publicznych - m. in. głównego międzynarodowego lotniska Tajpej Taoyuan czy nawet jego własnej Hali Pamięci i parku wokół). Czasem trafia na równie poważy opór (Hali Pamięci przywrócono imię CKS, park pozostał Parkiem Wolności).
Sam park 228 jest niesamowicie spokojną oazą w centrum miasta. Widać grupki gimnastykujących się mieszkańców, rodziny z dziećmi (na południowym skraju jest spory plac zabaw) i turystów fotografujących - tak jak my - wszystko dookoła. Kręte ścieżki i piękna, słoneczna pogoda skłaniały do niespiesznego przechadzania się to tu, to tam, bez konkretnego celu.
Wejście do Parku od północy

Brama prowadząca przed Muzeum Narodowe stojące na północnym skraju parku

Żółwie są równie popularne w oczkach wodnych co ryby

Oaza zieleni pośród wieżowców.
Z tyłu kopuła muzeum.



Pomnik upamiętniający wydarzenia 28 lutego 1947 r.


Tablica przed pomnikiem


Mostek do wnętrza pomnika




Dzwon na południowym skraju parku.
W rocznicę wydarzeń 28 lutego odbywa się uroczystość, podczas której prezydent uderza w dzwon
i oddaje hołd ofiarom terroru.

Na placu zabaw były nie tylko dzieci ;)
Obok pan uskuteczniał gimnastykę i robił szpagat przy drabinkach.

sobota, 26 stycznia 2013

Nowy wymiar bling bling!

Pomysł jest genialny w swojej prostocie. Zabieg jest szybki, skuteczny i przyjemny, pozwala na pozbycie się martwego naskórka z naszych stóp. Polega na założeniu na stopy skarpetek z wkładką nasączoną mieszaniną substancji silnie złuszczających (głównie kwasu) na około godzinę i... tyle. Nic nie śmierdzi, nie piecze, ani nie swędzi. Płyn skarpetkowy nie jest tłusty, ani lepki. Można sobie założyć na wierzch normalne skarpetki, jeśli lekki chłodek nam przeszkadza i  powrócić do swoich zajęć. Potem należy opłukać stopy wodą i już.
Co się potem dzieje? Właściwie nic. Dopiero po 5 dniach zaobserwowałam efekty, czyli złuszczanie. Trwa to kilka dni. W tym czasie pomału schodzi nam skóra, ale tylko te fragmenty, których i tak nie chcemy tam mieć. Pod spodem pojawia się zaś nowa, świeża warstwa, czyli efekt pupci niemowlaka gwarantowany.

Dlaczego uważam, że jest to kosmetyk warty uwagi? Dlatego, że każde mechaniczne usuwanie naskórka, czy to pumeksem, czy tarką, czy też wycinanie, pobudza proces jego wytwarzania. Powoduje to oczywiście błędne koło - ścierania i narastania. Natomiast usuwanie chemiczne pobudza naturalny proces odnowy i jest bardziej higieniczne. Poza tym na Tajwanie jest tyle rodzajów tych "maseczek", że trudno im się oprzeć.

środa, 23 stycznia 2013

Blondynka na wschodzie

Ulica tajwańska jest bardzo jednolita pod względem typów urody jakie możemy na niej spotkać. Większość ludzi ma oczywiście czarne włosy i oczy oraz ciemną karnację. Koloru skóry nie nazwałabym jednak w żadnym wypadku żółtym, raczej oliwkowym. Na początku mojego pobytu tutaj wszyscy wydawali mi się jednakowi. Nowo poznanym kolegom powiedziałam wręcz, żeby nie obrażali się, jak nie powiem im kiedyś cześć, bo będzie to oznaczało, że po prostu ich nie poznałam. Po około miesiącu zaczęłam dostrzegać różnice w rysach twarzy, odcieniach kolorów.
Często widuję dziewczyny o mlecznej, praktycznie białej skórze. Jest to zapewne efekt wielu zabiegów kosmetycznych, jakim się poddają. Ideałem urody jest tutaj bowiem osiągnięcie doskonałej bieli, która historycznie świadczy o tym, że dana osoba wywodzi się z wyższych sfer i nie musi pracować na dworze narażając się na szkodliwe promieniowanie słoneczne. Zupełnie odwrotnie niż u nas, gdzie opalenizna świadczy o zdrowiu i dobrobycie, o wakacyjnym plażowaniu na południu.
Biały człowiek jest więc tutaj wyniesiony w pewnym sensie na piedestał i traktowany ze szczególnym szacunkiem. Blondynka zaś, jako całkowity odmieniec spotyka się z wyjątkowym zainteresowaniem otoczenia. O ile dorośli Tajwańczycy raczej unikają kontaktu wzrokowego i na ogół przyglądają się nam w dyskretny sposób, o tyle dzieci nie mają żadych oporów i potrafią zatrzymać się na środku ulicy z otwartymi buziami, albo pokazywać blondynkę palcami. Młodzi ludzie reagują w bardzo pozytywny sposób. Często pytają się skąd jesteśmy i co tu robimy, czy trzeba nam jakoś pomóc. Czasem zachowują się też dosyć zaskakująco np. jedna nastolatka wyskoczyła 5 centymentrów przed moją twarzą krzycząc "Hi!", jak stałam zamyślona w kolejce. Ludzie potrafią wywieszać się z okien samochodów i krzyczeć nam "Hello!". Jednak nigdy nie spotkała nas jakaś niemiła sytuacja w związku z tym, że inaczej wyglądamy.
Biała kobieta wyróżnia się nie tylko ubarwieniem, ale również wzrostem i figurą, sposobem poruszania, czy stylem ubioru. Tajwanki w wieku studenckim są raczej niskie i dzielą się na dwie grupy - bardzo szczupłą i otyłą. Niewiele jest osób, które można zakwalifikować do kategorii "normalna". To co najbardziej rzuca się w oczy, to skłonność do dziecinnych słodziutko-słodziasznych gadżetów i dosyć infantylny sposób bycia. U nas studentka jest już dorosłą osobą, często pracującą, żyjącą z dala od rodziców. Tutaj pełnię odpowiedzialności prawnej uzyskuje się w wieku lat 20, a studenci zachowują się i traktowani są bardziej jak uczniowie liceów. Do końca high school chodzą w mundurkach, które niestety rzadko przypomninają te seksowne stroje widywane przez nas w mangach, a częściej rozciągnięte, przedszkolne dresy. Na dresie obowiązkowo jest logo szkoły i numer ucznia, co powoduje u mnie automatyczne skojarzenie z więzieniem. Jak już wyzwolą się z mundurków, zaczynają robić wszystko, żeby jak najbardziej się zróżnicować. Najbardziej popularnym strojem żeńskim jest tutaj jednak zestaw tunika + rajstopy lub leginsy, ewentualnie mikro szorty. To właśnie sprawia, że większość tajwańskich studentek wygląda dziewczęco, ale mało kobieco. W związku z tym blondynka spotyka się tu z dużym zainteresowaniem mężczyzn. Jednak ze względu na ich niedojrzałość i nieśmiałość zainteresowanie nie jest raczej okazywane w otwarty sposób.
Skąd więc przesłanki, że zainteresowanie istnieje? Otóż pewnego dnia wybrałam się z Eweliną i miejscowym kolegą z labu na lunch, na którym dowiedziałam się, że kolega nie może już znieść pytań innych Tajwańczyków o wydziałowe blondynki. Niewiele jest obcokrajowców studiujących na Applied Chemistry NCTU, a większość z nich pochodzi z Indii lub innych azjatyckich krajów. Dziewczyny są pośród nich w znakomitej mniejszości.
Oprócz skrytego zainteresowania ze strony Tajwańczyków blondynki cieszą się powodzeniem u wszelkich mężczyzn, ze szczególnym uwzględnieniem rasy białej. Tajwanki też bardzo lubią "białasów", ale o tym kiedy indziej. Niesamowite jest zjawisko identyfikowania się z innymi białymi ludźmi np. na ulicy. Wtedy uruchamia się coś w rodzaju radaru, albo automatycznej oceny, czy "jesteś z mojego plemienia" ;) Potem następuje często wymiana porozumiewawczych spojrzeń i uśmiechów.
Podsumowując, blondynka czuje się skrycie i bezpiecznie adorowana przez Azjatów, jednak jeśli będzie chciała nawiązać z nimi bliższy kontakt, musi sama wykazać się inicjatywą. Nie będzie miała zaś żadnych problemów z nawiązaniem znajomości z innymi obcokrajowcami, o ile nie są oni skłonni korzystać ze swoich żeńskich tajwańskich fanklubów.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

What is bubble tea?

Taka była reakcja mojego tajwańskiego kolegi na pytanie którą bubble tea poleca. Jego zaskoczona mina świadczyła o tym, że naprawdę nie ma pojęcia co mam na myśli. Wytłumaczyłam, że chodzi mi o ich najsłynniejszy narodowy wynalazek, który zalewa Europę w ostatnim czasie, czyli herbatę w zafoliowanych kubeczkach, z dodatkami, sokami, tapioką i w ogóle.
Wtedy dowiedziałam się, że takie pojęcie jak bubble tea funkcjonuje tylko w naszym świecie, a jeśli już jest tutaj używane, to dotyczy jedynie jednego rodzaju herbaty z mlekiem i kulkami czarnej gotowanej tapioki. Czyli jest to kolejny wytwór naszej kultury, a nie tutejszej.
Picie herbaty i napojów na bazie herbaty jest na Tajwanie bardzo popularne. Istnieje wiele sieci sprzedających średnio 50 rodzajów tego wartościowego ekstraktu (np. Coco, Cha Time, Shinny Tea, Time for tea). Większość na szczęście dysponuje angielską wersją menu, którą wyciągają spod lady. Knajpki i sklepiki można spotkać równie często co Coffee Heaven w centrum Warszawy, a może nawet częściej. Herbatę w podobnej formie można kupić też w stołówkach uczelnianych, głównie w porze śniadaniowej. Wtedy wystawiana jest cała galeria gotowych herbat. Do wyboru mamy napoje na bazie herbaty czarnej, zielonej lub oolong, czyli tajwańskiej herbaty górskiej półfermentowanej o rewelacyjnym, charakterystycznym smaku. Każdą z tych herbat można zażyczyć sobie na ciepło lub zimno z mlekiem, sokiem i innymi dodatkami. (How much sugar? 0-30-50-70-100?).
Zasadniczą różnicą jest też cena wynosząca 10 - 60 NTD :)
Dlatego właśnie z kolorowymi kubeczkami chodzą wszyscy, bo dzięki takiej dostępności nie istnieje snobizm kawowo/herbaciany, tak bardzo powszechny w dużych miastach na zachodzie. A moją ulubioną ginger tea mogę popijać codziennie :)
Napój zimowy

Soki i galaretka owocowa
Kuszące opisy

środa, 16 stycznia 2013

Jak zostaliśmy państwem Ha

A było to tak. Polacy aby wjechać na Tajwan w celach turystycznych nie potrzebują wizy - pobyt do 90 dni jej nie wymaga. Oczywiście w naszym przypadku, z perspektywą trzech lat, wyglądało to zupełnie inaczej. Celem było otrzymanie ARCa - Alien Resident Certificate - czyli karty stałego pobytu, ważnej rok, później odnawianej. Z tą kartą można załatwić wszystkie sprawy urzędowe, bankowe itp. Aby dostać ARCa, należy wcześniej mieć Resident Visa. Aby z kolei otrzymać Resident Visa, trzeba mieć powód, aby być na Tajwanie dłużej niż te turystyczne 90 dni. I tu dochodzimy do początku historii...

Początkiem początków była oczywiście propozycja, aby Ewelina podjęła studia doktoranckie na tajwańskim National Chiao Tung University. To - oraz masa różnych dokumentów - pozwoliło wjechać Ewelinie na teren Republiki Chińskiej. To w skrócie, natomiast moją procedurę opiszę ze szczegółami.

Moim powodem przebywania na Tajwanie jest "połączenie się z rodziną". Aby to osiągnąć, musiałem przedstawić przede wszystkim oryginał aktu małżeńskiego ostemplowany przez MSZ (co jakoby gwarantuje ich autentyczność) wraz z tłumaczeniem przysięgłym tegoż, następnie również ostemplowanym przez MSZ. Te dokumenty Biuro Gospodarcze i Kulturalne Tajpej legalizuje, czyli nakleja bardzo ładną nalepkę mówiącą, że gwarancja autentyczności wydana przez MSZ jest autentyczna. Do tego cały zestaw standardowych dokumentów - wniosek wizowy z danymi osobistymi, zdjęcia, bilet wjazdowy, paszport i badania lekarskie. Teraz mogę być pewien, że nie mam kilku nieprzyjemnych chorób ;)
Stwierdzenie autentyczności oraz autentyczności autentyczności
Całość złożyłem w wyżej wspomnianym Biurze i po trzech dniach odebrałem piękną wizę wklejoną w moim dziewiczym paszporcie. Na marginesie - Biuro pełni funkcję tajwańskiego konsulatu/ambasady, ale ponieważ Tajwan nie jest uznawany przez Polskę (ani większość świata) za suwerenne państwo, jest z nazwy tylko biurem.

Informacja wydrukowana na wizie mówi, że w ciągu 15 dni od wjazdu na Tajwan należy udać się do lokalnego biura obsługi Narodowej Agencji Imigracyjnej i złożyć wniosek o ARC, co uczyniłem. Ponownie wypełniłem wniosek z danymi osobowymi i celem pobytu, pan urzędnik przystawił na nim cztery rodzaje pieczątek w siedmiu miejscach (nie żartuję!) i kazał przyjść za dwa tygodnie. 7 stycznia odebrałem ARCa i zostałem legalnym imigrantem.
Alien Resident Certificate
źródło: ROC National Immigration Agency przez Wikimedia Commons, Public Domain

Najciekawszym elementem wniosku - i ARCa - jest chińskie imię. W świecie chińskim nazwiska są mało zróżnicowane - na Tajwanie ponad połowa ludzi ma jedno z 10 najpopularniejszych nazwisk, a 96% osób - jedno ze 100 (Wikipedia). To imiona różnicują ludzi. I należy pamiętać, że nazwisko stawiane jest przed imieniem. Niby o tym wiedziałem, ale dopiero kiedy przeczytałem to czarno na białym w "Historii Chińczyków" - magazynie Polityki, który szczęśliwie wyszedł tuż przed wyjazdem Eweliny - uświadomiłem sobie, że właśnie tak jest w przypadku Czang Kaj-szeka, Hu Jintao, Mao Zedonga, Deng Xiaopinga - to na początku to nazwisko. Nazwiska są prawie wyłącznie jednosylabowe, imiona - zwykle dwu-. Wyobraźcie sobie zatem zmieszanie urzędniczki Agencji Imigracyjnej, kiedy przyszła do niej "Ewelina Dominika Czerniec-Michalik" :) Pani kombinowała, kombinowała, kilka razy pytała "Jeszcze raz, jak to się wymawia?", wpierw zaproponowała nazwisko "Chen" (najpopularniejsze na Tajwanie - od Czerniec), ale Ewelinie się nie spodobało, w końcu wpadła na "Ha" (od Michalik - "To jest mało popularne!") i tak zostałem mężem "Weilin Ha".
Ha Weilin
W moim przypadku było o tyle prościej, że "Adam" jest ogólnie znane (pan spytał "Like in the Bible?"), a nazwisko było już ustalone, więc musiałem tylko poprosić, że chcę się nazywać tak jak żona :P W ten sposób zostałem "Adamem Ha", a raczej "Ha Adamem".
Ha Adam
Swoją drogą, we wniosku o ARC była jedna rubryka na wpisanie "Full name", więc wpisałem oczywiście "Adam Lech Michalik". No i w systemie mam na nazwisko "Adam", a reszta to imiona. Mam nadzieję, że nie ma to szczególnego znaczenia.

Ostatnim elementem do pełni tajwańskiej tożsamości jest pieczątka z imieniem i nazwiskiem. Służy ona do podpisywania czerwonym tuszem wszystkich dokumentów - zamiast odręcznego podpisu. Dziś wyrobiłem swoją - zakłady z pieczątkami są częste, mają zwykle duży neon z kluczykiem, ale w środku są właśnie masy pieczątek - zaczynając od najprostszych, drewnianych, przez plastikowe, silikonowe, ze szlachetnego drewna, kamienia i nefrytu po kość słoniową.

czwartek, 10 stycznia 2013

Lake Placid

Na kolejne dwa odcinki "Wypadu sylwestrowego" będziecie musieli poczekać, bo pod koniec pierwszego dnia padła nam bateria w aparacie i musimy pozbierać zdjęcia od znajomych. A tymczasem...

W Hsinchu znajduje się jedno z największych centrów produkcji półprzewodników na świecie - Hsinchu Science and Industrial Park. Jest to cała dzielnica biurowo-przemysłowa z fabrykami mikroprocesorów, półprzewodników i innej elektroniki. Swoje biura i zakłady mają tutaj m.in. Acer, Logitech, Philips, Lite-On, Realtek i wiele innych. Jest tu również siedziba i fabryka TSMC - największej na świecie firmy zajmującej się wyłącznie produkcją półprzewodników. Wielu producentów układów scalonych (m.in. AMD, NVIDIA, VIA, część układów Intela) zleca produkcję właśnie TSMC. Sam Science Park jest z jednej strony tą porządniejszą dzielnicą Hsinchu - nową, z nowymi budynkami, chodnikami przy ulicach (na ten temat narzekałem na początku), zadbaną zielenią, z drugiej strony większość budynków to posępne, martwe molochy. Szczegółowy rekonesans jeszcze przede mną, więc na pewno napiszę na ten temat więcej, dziś natomiast trochę zdjęć z samego skraju Science Parku, po drugiej stronie wzgórza za naszym domem.

Pośród nowych bloków wybudowano sztuczne jezioro - Lake Placid. Główne miejsce spacerowe dla całych rodzin i dla nas, pewnego popołudnia.

W jeziorze pływają ryby i... żółwie

Lake Placid

Wysepka na środku
Na wysepce


niedziela, 6 stycznia 2013

Wypad sylwestrowy - dzień 1 - Park Narodowy Taroko

Jeszcze przed moim przyjazdem na Tajwan, Ewelina przesłała mi od swoich znajomych propozycję wypadu weekendowo-sylwestrowego. Ponieważ w planie było kilka najpiękniejszych miejsc północnego Tajwanu - o czym zaraz się przekonacie - bardzo oboje zapaliliśmy się do tego pomysłu i nie mogliśmy się doczekać przedsylwestrowej soboty. Niestety, w świątecznym międzyczasie dopadło nas przeziębienie i trochę się baliśmy czy będziemy mogli pojechać, ale na szczęście jako-tako (z dokładnością do okresowego smarkania i pokasływania) wydobrzeliśmy.
Cała wycieczka była absolutnie genialnie zorganizowana przez +Sudhakar Narra (koordynator grupy, rozsyłacz informacji, planista harmonogramu i naczelny organizator) i +Mei-yi Tzeng (załatwianie hoteli i innych kontaktów lokalnych, pomoc w dogadywaniu się po chińsku, zabieranie nas na jedzenie, picie i do różnych fajnych sklepików). Wszystko było dopięte perfekcyjnie na ostatni guzik, wiadomo było czym, dokąd i kiedy jedziemy, gdzie i co jemy, co warto zobaczyć, no absolutna rewelacja.
Zbiórka nastąpiła o 5 rano w sobotę przed campusem NTHU, skąd odjeżdżają autobusy międzymiastowe do Tajpej. Grupa liczyła 13 osób, w tym nasza polska trójka (ja, Ewelina i +Ewelina Dutkiewicz). Przysypiając, dojechaliśmy po godzinie do Tajpej, skąd złapaliśmy pociąg do Hualien. Niestety, Tajwańczycy chyba też wpadli na pomysł spędzenia długiego weekendu poza domem, bo wszystkie miejsca były zajęte i całą dwuipółgodzinną drogę jechaliśmy podsypiając na stojąco. Na miejscu czekał na nas busik, który miał być do naszej dyspozycji przez najbliższe dwa dni.
Po zgarnięciu czegoś do jedzenia i picia (z tym nigdy nie ma problemu na ulicach) ruszyliśmy do naczelnej atrakcji wyjazdu i jednego z piękniejszych miejsc Tajwanu - parku narodowego Taroko. Obejmuje on przede wszystkim niesamowity wąwóz rzeki Liwu wyryty w marmurze i wapieniu oraz szlaki w otaczających górach. Dolina schodzi aż do oceanu, ale góry wznoszą się na 2000 - 3000 m n.p.m. Aby wybrać się w boczne szlaki trzeba złożyć pisemny wniosek i otrzymać pozwolenie, natomiast wzdłuż rzeki wiedzie droga (Central Cross-Island Highway), którą porusza się większość turystów i to zupełnie wystarczyło naszej grupie na ten jeden dzień (zresztą zdobycie pozwolenia wcale nie jest trywialne).
Wycieczkę zaczęliśmy od Visitor Center, mieszczącego się trochę na wzniesieniu ponad ujściem doliny. Obiegliśmy ekspozycję opowiadającą o historii i geologii regionu, ale nie chcieliśmy tracić zbyt wiele czasu i ruszyliśmy do "the real thing".
Widok w górę doliny z tarasu Visitor Center
Ruszyliśmy busikiem w górę, mijając Eternal Spring Shrine. Mieliśmy się pod nim zatrzymać wracając, ale wtedy byliśmy tu już po zmroku i zaczęło padać, więc teraz rano był jedyny moment, kiedy widzieliśmy tę niesamowitą świątynię w oddali na zboczu góry.
źródło: Wikimedia Commons, licencja Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported, autor AngMoKio
Pierwszym przystankiem był Buluowan. Mieści się tam wystawa sztuki i rękodzieła lokalnych plemion zamieszkujących okolice Taroko. Buluowan znajduje się na zboczu, więc można też mieć piękny widok w dół i górę doliny oraz na otaczające góry.
Paproć drzewiasta z Buluowan
Kolejnym etapem był ok. półgodzinny spacer w najwęższym odcinku wąwozu, wzdłuż stromych górskich zboczy. Zaczęliśmy od Swallow Grotto - miejsca, gdzie rzeka wyżłobiła w skałach zagłębienia przypominające gniazda jaskółek. Miejscami odległość między przeciwnymi skalistymi ścianami doliny to mniej niż 10m. Następnie droga prowadzi przez Tunnel of Nine Turns - przy niemal pionowych ścianach gór a czasem w wykutych w skale tunelach. W dole mętna od wapienia, błękitna woda malowniczo przeciska się między gigantycznymi głazami marmuru.
Początek Swallow Grotto Trail, spojrzenie w dół rzeki
Most jest już częścią szlaku wymagającego pozwolenia na poruszanie się po terenach parku
Woda tryska ze skał
Górny kraniec Tunnel of Nine Turns
Po dotarciu do punktu, gdzie wąwóz znów się rozszerza wsiedliśmy w czekający na nas busik i ruszyliśmy do najdalszego punktu naszej wycieczki (leżącego w połowie szerokości parku) - Tianxiang i świątyni Xiangde. To świątynia buddyjska wybudowana na skale ponad doliną, wraz z sześciopiętrową (po tajwańsku - siedmiopiętrową, bo parter jest pierwszym piętrem) pagodą i białym pomnikiem Guanyin.
Pagoda i posąg Guanyin. Instalacja ze swastyką to górna stacja kolejki zaopatrującej świątynię.
Posąg Guanyin
Szlak prowadzi wiszącym mostem. Pod kwiatem lotosu siedzi mniszka.
Brama otwierająca szlak w górę do świątyni.
Hodowla storczyków...
... i krotonów
W drodze na górę.
Świątynia buddyjska z najwyższego piętra pagody. Widok w kierunku doliny był zbyt przerażający, żebym się odważył robić zdjęcia ;) Za dużo przestrzeni na raz.
Kiedy schodziliśmy ze wzgórza, słońce się schowało za szczyty i zaczęło padać, więc z przyjemnością zasiedliśmy w busiku i - przysypiając po długim i pełnym wrażeń dniu - pozwoliliśmy się zawieźć do Hualien. Tam zahaczyliśmy jeszcze o night market, zaopatrując się w coś dobrego na kolację (sushi, ziemniaczane kulki z mięsem i herbata) i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
źródło: Wikimedia Commons, licencja Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported, autor Fred Hsu
Następna część: Wypad sylwestrowy - dzień 2 - Pacyfik, palmy, gorące źródła