sobota, 8 czerwca 2013

Cała prawda o tajwańskim akademiku

Zbliża się koniec roku akademickiego, więc na kampusie można zauważyć zwiększoną migrację i sporo nowych twarzy. Większość ludzi, którzy przyjeżdżają na czasowe wymiany zostaje zakwaterowana w akademikach lub w guest house. Jednak ten ostatni przeznaczony jest dla osób z przynajmniej tytułem doktora. Przed wyjazdem na Tajwan namiętnie szukałam wszelkich informacji na temat warunków mieszkaniowych oferowanych studentom, ale nic nie mogłam znaleźć. Zapewne gdyby do sieci przeciekły jakieś zdjęcia, wielu obcokrajowców w ogóle nie rozważałoby zamieszkania w akademiku. Dlatego postanowiłam podzielić się tą tajemną wiedzą z szerszym gronem.

Nie mam zbyt dużego doświadczenia akademikowego, gdyż miałam szczęście studiować w swoim rodzinnym mieście. Zdarzyło mi się oczywiście odwiedzać znajomych zamieszkujących warszawskie przybytki. Wiem też, że studenci międzynarodowi, a zwłaszcza doktoranci są kwaterowani w najlepszych miejscach, a ich pokoje są najczęściej typu studio. Sama mieszkałam w tego typu miejscu będąc na wymianie w Austrii. Dlatego możecie sobie wyobrazić jak wielkie było moje zaskoczenie tym co zastałam na wyspie.

Pokoje w akademiku są czteroosobowe z dwoma piętrowymi łóżkami. Łazienka znajduje się oczywiście na korytarzu. Drabinka łóżka jest bardzo wysoka, co może być nieco niebezpieczne, gdyby ktoś chciał schodzić z piętra po ciemku. Weszłam tam tylko przy okazji zaklejania okien, które wychodzą na korytarz oświetlony jarzeniówkami. Nawet jakbym chciała, to nie mogłabym tam spać, ponieważ górne łóżko jest po prostu za krótkie. Poza tym w pokoju znajdują się szafy i biurka z półkami, oraz krzesła. Akademik nie zapewnia też materaca na łóżko, a to, co można kupić na miejscu jest pięciocentymetrową warstwą gąbki na bambusowej macie - skutecznie zapobiega zaspaniu, gdyż po całej nocy czujemy już każdą kość w ciele.

Na nadmiar snu w ogóle nie można narzekać. Kiedyś opisywałam już, że tajwańskie akademiki nie są koedukacyjne. Do żeńskich faceci nie mają w ogóle wstępu, przede wszystkim ze względów kulturowych (są tu ludzie ze wszystkich stron świata i różnych religii), natomiast dziewczyny mogą odwiedzać męskie pokoje, ale muszą opuścić je do godziny 24. Nie mogą przy tym korzystać z łazienki. Oznacza to, że po godzinie zero w żeńskim akademiku zaczynają się nocne manewry - krzyki na korytarzach, suszenie włosów, pranie ubrań itd.

Najgorsze wydają się jednak dwie rzeczy. Pierwsza - nikt nie sprząta pokoi przed zmianą lokatorów, a sprzątanie łazienki ogranicza się do wyniesienia śmieci i polania wszystkiego wodą z węża bez detergentów. Druga to współlokatorzy... Mimo wszelkich środków typu pułapki, pasty, proszki, kredy, non-stop pokoje nawiedzane są przez mrówki, pająki, karaluchy i... jaszczurki.

Wytrzymałam w tym miejscu dwa długie miesiące, kierowana wyrzutami sumienia z powodu i tak wysokich wydatków wyjazdowych. Większość Europejczyków wyprowadziła się już po pierwszym tygodniu albo od razu mieli inne mieszkania załatwione przez profesorów.






4 komentarze:

  1. ojej... a ja po jednym semestrze uciekłam z akademika w Polsce. Teraz widzę, że wcale nie miałam tak źle ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na zdjeciach i tak to wszystko wyglada jakos lepiej;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W jakim miescie I na jakim uniwerku są takie akademiki? :)

    OdpowiedzUsuń