Szkoda byłoby być 150 km od równika i nie zobaczyć lasu równikowego. Centralną część wyspy zajmuje rezerwat, na terenie którego zbudowano cztery zbiorniki zaopatrujące miasto w świeżą wodę. Najstarszy z nich, MacRitchie Reservoir, powstały w połowie XIX w. pod kolonialnymi rządami Anglików, przylega do miasta i jest miejscem obleganym przez spacerowiczów, biegaczy i szkółki wioślarskie. My wybraliśmy się na 12-kilometrowy szlak wokół jeziora.
Już nad brzegiem, niedaleko przystanku autobusowego, urzędowało stadko małp, co Ewelina skomentowała "Zobacz, zupełnie jak wiewiórki!". I rzeczywiście, może nie łasiły się o orzeszki (zresztą, jak informują znaki, karmienie jest karane wysoką grzywną, jak każde niestosowne zachowanie w Singapurze), ale wspinały na drzewa, grzebały w trocinach, gmerały w ziemi i generalnie zajmowały sobą, siedząc przy tym tuż obok chodnika. Albo i na nim.
Nie należy jednak sądzić, że są to milusie pluszowe przytulaśne maskotki, co Ewe nieprzyjemnie sobie uświadomiła, kiedy już na leśnej ścieżce zbliżyła się nadto do małpy, a ta, siedząc na gałęzi na wysokości jej twarzy, wykrzywiła się i skrzeknęła Ewelinie prosto do ucha. Odniosła zamierzony efekt, bo Pani Ha odskoczyła i stropiona ruszyła dalej mówiąc, że "małpa na nią krzyczy".
Piaszczysta ścieżka szybko zanurza się w gąszcz lasu, co dodatkowo potęguje duchotę. Powietrze tkwi w bezruchu, woda z jeziora paruje i skrapla się nam na plecach. Ale przytłaczająca masa zieleni w połączeniu z wszechobecnym cykaniem owadów robi niesamowite wrażenie.
Po godzinie spaceru docieramy do posterunku straży leśnej, gdzie można uzupełnić wodę - dwie półlitrowe butelki zdążyliśmy już opróżnić. Z nowym zapasem ruszamy do punktu kulminacyjnego wycieczki - 250-metrowego mostu wiszącego (HSBC Treetop Walk) wzniesionego ponad lasem. Wąziutki na jedną osobę, wydaje się być pomostem nad morzem zieleni.
Po zejściu z mostu jesteśmy w połowie drogi. Początkowo piaszczysta, po jakimś zaczyna wieść drewnianymi chodnikami nad terenami podmokłymi. Spotykamy jeszcze parę jaszczurów wygrzewających się na słońcu, a w końcu wracamy w tereny cywilizowane. Szlak wiedzie między brzegiem zbiornika a polem golfowym, by na ostatniej, półgodzinnej prostej przeprowadzić nas znów pomostami nad wodą, wzdłuż brzegu, aż do punktu wyjścia.
chyba bym się po tym wiszącym moście czołgał... respect.
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom wcale nie było widać, że jest wysoko - korony drzew były jednolitym dywanem jakieś dziesięć metrów pod nami. Za to jak się szło to trochę bujało ;)
Usuńja to bym stanęła przed mostem i ni dy rydy iść dalej ;D byłby koniec wycieczki ;D
OdpowiedzUsuńPerspektywa powrotu tą samą drogą wcale nie była bardziej kusząca ;) Dobrze, że prawie nikogo tam nie było, więc nie miał kto bujać tym mostem oprócz nas.
Usuń