niedziela, 7 kwietnia 2013

Singapur - bright lights, big city

Dwa tajwańskie świąteczne dni uzupełniliśmy urlopem i polecieliśmy do Singapuru. Po ponad czterech godzinach lotu buchnęło nam w twarz gorące, równikowe powietrze, tak wilgotne, że można w nim pływać. W ciągu tygodnia udało nam się zejść z poziomem akceptacji pogody z "moja cała woda jest w mojej koszulce" na "no, spoko, ale poszukajmy sklepu z klimatyzacją". Oczywiście był to jeden z wielu aspektów, pod którymi od razu porównaliśmy Singapur z Tajwanem. Kilka innych drobnostek, które od razu nas ujęły:
  • wreszcie możemy iść po chodniku obok siebie, bez slalomu między skuterami, potykania się o schodki (chociaż w SG też ich trochę bywa w podcieniach), obawy, że zaraz ktoś nas rozjedzie, no po prostu jak w cywilizowanym kraju;
  • a propos rozjeżdżania - przy pierwszym przejściu dla pieszych byliśmy w ciężkim szoku, kiedy samochód już na 10 m przed nami zwolnił i zatrzymał się przed pasami. Moment nam zajęło uwierzenie, że nie czeka aż wejdziemy na jezdnię, żeby przejechać nam po palcach;
  • wszechobecna zieleń. Chyba każdy, kto słyszał o Singapurze wie dwie rzeczy - że jest to miasto-ogród i że jest milion niezgodnych z prawem zachowań, za które można dostać wysoką grzywnę. W żadnym z tych stwierdzeń nie ma ani krzty przesady. O faunie i florze będziemy jeszcze niedługo pisać w osobnym poście, ale po zabetonowanych miastach Tajwanu był to dla nas oddech ulgi i duża radość. Nawet na kładkach dla pieszych rosną kwiaty!
Samo miasto-państwo zrobiło na nas oszałamiające wrażenie. W jednym miejscu spotykają się kultury z różnych stron świata - z jednej strony dalekowschodnia Azja (Chiny, Korea, Japonia), Indie, Indochiny, Indonezja, z drugiej - Australia, USA, Europa. Ma to oczywiście wyraźne odbicie zarówno w widocznych religiach (widzieliśmy świątynie hinduskie, buddyjskie, taoistyczne, kościoły co najmniej sześciu różnych odłamów chrześcijaństwa, meczety i synagogę), jedzeniu, sklepach, wyglądzie ulic, jak również w używanych językach (napisy po angielsku, chińsku, malajsku, tamilsku). W ciągu jednego dłuższego spaceru można przejść przez dzielnicę indyjską, arabską, luksusowe centrum, aż do Chinatown.

Dziś, na początek, trochę widoków właśnie z "centralnego centrum" - zatoka Marina Bay.

Krążownik pięciogwiazdkowego hotelu Marina Bay Sands i kwiat lotosu ArtScience Museum. Pośrodku - kompleks mniej i bardziej (ale głównie bardziej) eleganckich sklepów The Shoppes at Marina Bay Sands.

Singapurski Manhattan

Wieżowce, widziane za pomnikiem ofiar okupacji japońskiej



Mostek The Helix Bridge spinający brzegi Marina Bay



Sala koncertowa i teatr Esplanade – Theatres on the Bay w kształcie owoców duriana



Merlion - symbol-maskotka Singapuru (malajskie Singapura to "miasto lwa")

Wieczorem nad zatoką odbywa się pokaz "światło i woda"



Tajwanka na wakacjach
Więcej wrażeń wkrótce!

Inspiracją do wyprawy był dla nas między innymi Azjatycki Cukier: kanał YouTube i blog. Dziękujemy i polecamy wszystkim!

2 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia, niesamowite miejsca! Mam nadzieję, że i ja będę miała możliwość kiedyś poczuć ten klimat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że wybraliśmy ten kierunek trochę bez dokładnej świadomości co nas czeka, raczej na podstawie ogólnych zasłyszanych wrażeń - i zdecydowanie było warto! że Chyba każdy znajdzie tu coś dla siebie - można się wyciszyć w lesie, szaleć po sklepach, przechadzać między nowoczesnymi budynkami centrum albo zaglądać do egzotycznych świątyń różnych wyznań... No i wybór jedzenia jest obłędny ;)

      Usuń