Jak już pisałem w pierwszym poście o Singapurze, określenie "miasto-ogród" bardzo słusznie mu się należy. Wolne przestrzenie są wypełnione buchającą zielenią, wspieraną gorliwie przez obfite deszcze. Przez cały tydzień mieliśmy wrażenie, że "jeśli jest czwarta, to zaraz będzie padać" i tylko raz tak nie było. Oprócz zwykłych kępek zieleni, w mieście jest niezliczona liczba ogrodów, parków i parczków. Poza ścisłą zabudową, w centralnej i zachodniej części wyspy rozpościerają się obszerne tereny lasów pośród których leżą sztuczne jeziora zaopatrujące miasto w wodę.
My pierwszego dnia wprost z szumu centrum trafiliśmy w cichy i spokojny nadbrzeżny zakątek. Już po drugiej stronie hotelu-statku Marina Bay Sands rozciąga się wielki obszar Gardens by the Bay. Słońce akurat stało w zenicie (Singapur jest niewiele ponad 1 stopień na północ od równika, a to był początek kwietnia), a nas przyciągnęły tajemnicze kształty Zagajnika Superdrzew (Supertree Grove).
Nad brzegiem zatoki stoją dwa szklarniowe budynki wyglądające jak leżące jaja albo odwłoki chrząszczy. Mnie cała atmosfera tego miejsca skojarzyła się z niesamowitym światem z filmu "Nausicaä z doliny wiatru".
Niespieszny spacer po krętych ścieżkach pozwolił nam spędzić tu ponad dwie godziny. A w oddali wciąż górowała panorama centrum.
Jestem pod ogromnym wrazeniem, Singapur to niesamowite miasto!
OdpowiedzUsuń