Singapur polubią osoby tolerancyjne i otwarte, którzy potrafią zaakceptować, a nawet zachwycić się odmiennością otoczenia. Mieszkają tu ludzie ze wszystkich stron świata, różni ich rasa, styl ubierania, zachowanie, język, religia, po prostu wszystko. Obok siebie przebywają dziewczyny w szortach i w burkach, mężczyźni którzy nigdy nie obcinają włosów i gładko ogoleni panowie w garniturach spieszący do biur. Oczywiście jak wszędzie na świecie swój ciągnie do swojego i miasto ma kilka dzielnic skupiających poszczególne narodowości, jak np. Little India , Chinatown , czy dzielnica arabska wspomniane w poprzednim poście. W każdym z tych miejsc można kupić wyroby charakterystyczne dla danego kraju, a przede wszystkim dobrze zjeść. Nawet w food courcie w centrach handlowych znajdziemy wszystkie odmiany jedzenia, jakie tylko nam się zamarzą. Ogólnie wybór produktów w sklepach jest ogromny, dostępne są rzeczy z całego świata. Ceny są na poziomie zachodnioeuropejskim, zdecydowanie jest gdzie i w co się obkupić. Najsłynniejszą ulicą zakupową jest Orchard Road, wg mnie dorównuje Polom Elizejskim.
W miastach takich jak Singapur wyraźnie dociera do nas, że polska stolica jest miejscem mało przyjaznym dla obcokrajowców, a nawet dla wielu przejawów indywidualizmu. W Singapurze biali ludzie pozostają w mniejszości, ale ta dysproporcja nie jest tak rażąca jak na Tajwanie. Niezwykle odświeżający i relaksujący był dla nas wszechobecny angielski (gazety! ;) ), choć nie należy wyobrażać sobie, że wszyscy mówią jak native speakerzy. Z obsługą, czy na ulicy spokojnie można się dogadać, ale nie należy używać zbyt kwiecistego słownictwa. Akcent jest charakterystyczny dla.. Singapuru.
Koreańskie danko
Koreańska zupa
Indyjskie napoje. W Little India są obłędne słodycze!
Lody - syrop + owoce na kruszonym lodzie. Są też lody na prawdziwym mleku (tajwańskie są głównie na sojowym).
To była miła odmiana od tajwańskiej codzienności, gdzie "na ulicy" po angielsku można co najwyżej dogadać się pojedynczymi słowami. Ale rzeczywiście i w Singapurze lepiej pozostać przy prostych konstrukcjach. W jednej z knajp siedziało za nami dwóch młodych Amerykanów, którzy starali się zamówić kraby na obiad (specjalność zakładu). Mówili wyraźnie i - oczywiście - bardzo płynnie, ale ewidentnie zbyt kwieciście jak dla kelnerki. W sumie chyba z 15 minut się dogadywali jak te kraby chcą przyrządzone, jakiej wielkości i w ogóle o co im chodzi ;) Ja za to prawie za każdym razem musiałem prosić o powtórzenie. Pewnie "płynne słuchanie" przychodzi z czasem...
Bardzo fajne zdjecia :) Mysle, ze fajnie byloby mieszkac w SG ze wzgledu na ta roznorodnosc ale w sumie tak samo jest w Londynie - tylko ta pogoda... :P
aaaaa, "big cock", aaaa :))) umarłam :)))
OdpowiedzUsuńfantastyczne przeżycia, zazdroszczę!!
To była miła odmiana od tajwańskiej codzienności, gdzie "na ulicy" po angielsku można co najwyżej dogadać się pojedynczymi słowami. Ale rzeczywiście i w Singapurze lepiej pozostać przy prostych konstrukcjach. W jednej z knajp siedziało za nami dwóch młodych Amerykanów, którzy starali się zamówić kraby na obiad (specjalność zakładu). Mówili wyraźnie i - oczywiście - bardzo płynnie, ale ewidentnie zbyt kwieciście jak dla kelnerki. W sumie chyba z 15 minut się dogadywali jak te kraby chcą przyrządzone, jakiej wielkości i w ogóle o co im chodzi ;) Ja za to prawie za każdym razem musiałem prosić o powtórzenie. Pewnie "płynne słuchanie" przychodzi z czasem...
UsuńBardzo fajne zdjecia :) Mysle, ze fajnie byloby mieszkac w SG ze wzgledu na ta roznorodnosc ale w sumie tak samo jest w Londynie - tylko ta pogoda... :P
OdpowiedzUsuń