wtorek, 9 kwietnia 2013

Multi-kulti Singapur

Singapur polubią osoby tolerancyjne i otwarte, którzy potrafią zaakceptować, a nawet zachwycić się odmiennością otoczenia. Mieszkają tu ludzie ze wszystkich stron świata, różni ich rasa, styl ubierania, zachowanie, język, religia, po prostu wszystko. Obok siebie przebywają dziewczyny w szortach i w burkach, mężczyźni którzy nigdy nie obcinają włosów i gładko ogoleni panowie w garniturach spieszący do biur. Oczywiście jak wszędzie na świecie swój ciągnie do swojego i miasto ma kilka dzielnic skupiających poszczególne narodowości, jak np. Little India , Chinatown , czy dzielnica arabska wspomniane w poprzednim poście. W każdym z tych miejsc można kupić wyroby charakterystyczne dla danego kraju, a przede wszystkim dobrze zjeść. Nawet w food courcie w centrach handlowych znajdziemy wszystkie odmiany jedzenia, jakie tylko nam się zamarzą. Ogólnie wybór produktów w sklepach jest ogromny, dostępne są rzeczy z całego świata. Ceny są na poziomie zachodnioeuropejskim, zdecydowanie jest gdzie i w co się obkupić. Najsłynniejszą ulicą zakupową jest Orchard Road, wg mnie dorównuje Polom Elizejskim.
W miastach takich jak Singapur wyraźnie dociera do nas, że polska stolica jest miejscem mało przyjaznym dla obcokrajowców, a nawet dla wielu przejawów indywidualizmu. W Singapurze biali ludzie pozostają w mniejszości, ale ta dysproporcja nie jest tak rażąca jak na Tajwanie. Niezwykle  odświeżający i relaksujący był dla nas wszechobecny angielski (gazety! ;) ), choć nie należy wyobrażać sobie, że wszyscy mówią jak native speakerzy. Z obsługą, czy na ulicy spokojnie można się dogadać, ale nie należy używać zbyt kwiecistego słownictwa. Akcent jest charakterystyczny dla.. Singapuru.

Koreańskie danko

Koreańska zupa

Indyjskie napoje. W Little India są obłędne słodycze!

Lody - syrop + owoce na kruszonym lodzie. Są też lody na prawdziwym mleku (tajwańskie są głównie na sojowym).

Chińskie noodle

Owoce morza i sok z awokado - pycha!
Orchard Road


Jak się zrobi tu zakupy...

... to trzeba potem przyoszczędzić ;)

3 komentarze:

  1. aaaaa, "big cock", aaaa :))) umarłam :)))

    fantastyczne przeżycia, zazdroszczę!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była miła odmiana od tajwańskiej codzienności, gdzie "na ulicy" po angielsku można co najwyżej dogadać się pojedynczymi słowami. Ale rzeczywiście i w Singapurze lepiej pozostać przy prostych konstrukcjach. W jednej z knajp siedziało za nami dwóch młodych Amerykanów, którzy starali się zamówić kraby na obiad (specjalność zakładu). Mówili wyraźnie i - oczywiście - bardzo płynnie, ale ewidentnie zbyt kwieciście jak dla kelnerki. W sumie chyba z 15 minut się dogadywali jak te kraby chcą przyrządzone, jakiej wielkości i w ogóle o co im chodzi ;) Ja za to prawie za każdym razem musiałem prosić o powtórzenie. Pewnie "płynne słuchanie" przychodzi z czasem...

      Usuń
  2. Bardzo fajne zdjecia :) Mysle, ze fajnie byloby mieszkac w SG ze wzgledu na ta roznorodnosc ale w sumie tak samo jest w Londynie - tylko ta pogoda... :P

    OdpowiedzUsuń