poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Klient nasz pan

Ludzie pracujący w obsłudze klienta na całym świecie powinni uczyć się od Tajwańczyków. Podobnie jak w innych krajach azjatyckich, na wyspie z niesamowitym szacunkiem podchodzi się do pieniędzy, pracy i ludzi, zwłaszcza takich od których jest się zależnym, czyli np. od klientów. W dobrym tonie jest podawanie zapłaty, czy to gotówki, czy karty, obiema rękami i prawie zawsze jest ona przyjmowana w ten sposób, często też z wyraźnym skinieniem głowy.
Przy zamawianiu czegoś do jedzenia możemy sobie wybrzydzać do woli. Życzyć ulubionego rodzaju przypraw, mleka, cukru itp. Jeśli dostaniemy coś, co nam nie odpowiada, możemy poprosić o modyfikację - podgrzanie, dosłodzenie. Możemy mieć pewność, że nasze życzenie zostanie spełnione natychmiast i bez mrugnięcia okiem, bez krztyny zniecierpliwienia, czy znudzenia. Do tego będziemy wielokrotnie przepraszani i jeszcze podziękują nam za czas oczekiwania. Czasem zdarzają się zabawne sytuacje, kiedy któreś z nas zbliża się do kontuaru, a za nim następuje szybkie przetasowanie i wyekspediowanie najodważniejszej lub najlepiej mówiącej po angielsku osoby, która obsłuży białasa.

Niedawno wybraliśmy się razem do fryzjera, gdzie obsługa stawała na głowie, żebyśmy tylko byli zadowoleni. Trzeba przy tym wspomnieć, że w tutejszych salonach wizyta nie polega tylko na myciu i strzyżeniu, ale często także na masażu pleców, masażu karku z gorącym okładem, a także na obowiązkowym i solidnym masażu głowy, zawsze dostaniemy też herbatę. Dlatego niezbędne okazało się zaangażowanie jednej z klientek, która siedząc z farbą na głowie posłużyła za tłumacza. Należało przecież ustalić czy odpowiada nam temperatura wody, nacisk podczas masażu, czy rodzaj odżywki. Mr. Ha zażyczył sobie mocnego masażu, którego pożałował, kiedy fryzjer przez piętnaście minut prawie wwiercił mu się do mózgu. Cóż, trza być twardym ;) Ciekawy jest też sam sposób strzyżenia, którego doświadczyłam w dwóch miejscach, a mianowicie najpierw podcinają na sucho, potem myją, suszą i znów strzygą na prawie suchych włosach. Kiedy obcinali mnie tu pierwszy raz, fryzjer był zachwycony faktem że mam nie-czarne włosy i bawił się z nimi prawie 2 godziny, a przyszłam w zasadzie obciąć końcówki. Należy jednak mieć się na baczności i nie dać sobie zrobić przecinki. O ile mocne przerzedzanie dobrze wygląda na grubych włosach miejscowych, to na naszych już niekoniecznie.

Jedynym miejscem gdzie tracę cierpliwość jest bank. Same godziny otwarcia są niezwykle dogodne, ponieważ banki obsługują od 9 do 15, a więc można tam zawitać w trakcie przerwy na lunch. Spodziewam się, że osoby pracujące w tej instytucji są po studiach wyższych, jednak zawsze jak podchodzę do obsługi, witam się i zapytuję, czy dana osoba włada "wspólnym dialektem". Zwykle spotyka mnie przerażone nieme spojrzenie. Milczenie oznacza przyzwolenie, a więc wyłuszczam sprawę, a mianowicie zwykle pragnę dokonać niezwykle skomplikowanej operacji przelewu. Pokazuję przy tym druczek z poprzedniej operacji i wtedy się zaczyna. Obsługująca woła na pomoc koleżankę i zaczynają dyskusję po chińsku, prawdopodobnie na temat tego czego też mogę chcieć. Po jakiś pięciu minutach pytam, czy jest jakiś problem i zostaję zignorowana. Po kolejnych trzech minutach panie proszą kolegę lub kierownika i.. zaczynają rozmawiać wszyscy razem, a ja tracę swój cenny czas. Po mojej kolejnej interwencji kolega pyta czego w zasadzie chciałam, prosi o dokumenty - ARC, paszport, książeczkę bankową (wcześniej nawet nie wiedziałam co to takiego, a teraz mam trzy) i po kolejnych pytaniach i narzekaniu na moje długie nazwisko operacja zostaje wykonana. Obsługa zawsze jednak mnie informuje, że zadzwoni do odbiorcy przelewu, żeby się upewnić, czy na pewno doszedł.
Rozwiązaniem tego typu problemu byłoby oczywiście skorzystanie z banku internetowego, co oczywiście nie jest takie proste. Sama procedura otwarcia konta to wyzwanie. Najpierw oczywiście musimy mieć szczęście i trafić na "mówną" osobę. W pierwszym banku pan z obsługi wyciągnął plik różnokolorowych zakrzaczkowanych papierów, wziął moją osobistą pieczątkę i przystawił ją w około 30 miejscach, kazał mi wymyślić dwa PINy - do książeczki i do karty (uwaga: sześciocyfrowe), a ja stałam oniemiała. Generalnie w ogóle mogłoby mnie tam nie być. Informacja dla zapobiegliwych jest taka, że wersje angielskie tych dokumentów nie są dostępne. Należy nauczyć się ufać ludziom... Zresztą, jak już wcześniej zostało wspomniane, tutaj ludzie są uczciwi, a kradzieże raczej się nie zdarzają. Wielkie było zaskoczenie pani w okienku, kiedy spytałam czy można by zmniejszyć limit wypłacania gotówki z bankomatu, bo w razie czego i tak dalej. Otóż nie można, bo karta zabezpieczona jest PINem i to wystarczy, a w ogóle nikt nie ukradnie mojej karty, bo to jest Tajwan, a nie jakaś dzika Europa. W banku, do którego interesował mnie dostęp internetowy, pan stanął na wysokości zadania i wydrukował dla mnie angielską wersję, którą zabrałam do domu, gdyż po 1,5 godziny nie miałam ochoty przebijać się przez kolejne 15 stron. Przy następnej wizycie bardzo zadowolona, z nastawieniem że to już moja ostatnia tam wizyta chciałam złożyć papier. Miły pan zawołał drugiego pana, po czym jeszcze koleżankę i razem ustalili, że internetowe konto owszem mogę otworzyć, ale dopiero gdy będę przebywać na rajskiej wyspie ponad rok, czyli nieprędko.
Stay calm

8 komentarzy:

  1. Zawsze mnie fascynuje jak różne codzienne czynności mogą wyglądać w innych częściach świata. Dobrze, że piszecie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Nawet najbardziej trywialna rzecz na obczyźnie może być przygodą, a czasem udręką.

      Usuń
  2. Jaaaa.... to prawie tak jak u nas.
    Choc Japonczycy jacys tacy bardziej kumaci sa. Jak tylko gdzies wchodze, bankowo, pocztowo, czy urzedowo, to ktos po drugiej stronie lady (okienka) wyciaga smart phone'a i otwiera google translate. I maja taka ulge na twarzy jak w koncu dotrze do nich, ze ja po tutejszemu jestem z grubsza kumata. Ale i tak chca sie upewnic i google translate idzie w ruch.
    ja juz zapomnialam co to bankowosc na internecie. Moj wsiowy bank takich cudow nie swiadczy. A bankomaty tam u was tez zamykaja na noc, tak jak u nas?
    Wlosy to chyba w calej Azji tna na prawie sucho. Ale moj fryzjer juz sie nauczyl, ze moje trzeba na mokro. Co mi w zasadzie przypomina, ze musze sie umowic na obcinanie. Dzieki za przypomnienie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieoceniony postęp techniki! Bankomatów jest dużo i czynne są 24/7, całe szczęście.
      Trzymam kciuki za nową fryzurę ;)

      Usuń
  3. no normalnie chyba pójdę u Was do fryzjera, tylko dla tego masażu głowy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecamy :) Jest to chyba najczęstszy lokal usługowy w miastach, więc jest w czym wybierać. U nas w promieniu 200 m jest chyba ze 3 fryzjerów. Aczkolwiek rzeczywiście, w tym miejscu, gdzie poszliśmy oboje to mi zrobili masaż pełną parą, a nie jakieś tam głaskanie ;/ Ale skoro Tajwańczycy tak lubią to postanowiłem się wczuć i zagryźć zęby ;3

      Usuń
  4. Podejrzewam, że jak im w banku pokazywałaś druczek z poprzedniej operacji, to myśleli, że przyszłaś z reklamacją. Próbowałaś komunikować się z nimi po chińsku? Pamiętam jak przed laty znajoma Angielka męczyła się w oddziale dużego polskiego banku - nikt nie mówił tam po angielsku i w końcu musiała korzystać z mojej pomocy, więc co się dziwić Tajwańczykom?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plizzz... Po chińsku? To chyba jest w programie w siódmym roku nauki ;3

      Usuń