niedziela, 28 kwietnia 2013

Cukrowa czy żelazna?

Wyobraźmy sobie taką sytuację: wchodzi rodziciel do waszego pokoju i każe wam się zbierać, założyć przyzwoite ciuchy, ogolić itd. Zapowiada wizytę u swojego znajomego, gdzie, jak dowiadujecie się po drodze, zamieszkuje niewiasta z stosownym dla was wieku. Jest to tak zwany dobry dom, przyzwoici ludzie, ojciec trudni się dochodowym zajęciem, a matka należy do wspólnego kółka zainteresowań z waszą, i poza tym mieszkają blisko. Tak więc wszytko jasne, jak kandydatka wam się spodoba, tak samo jak rodzicom, to za tydzień będzie uroczystość... oczywiście ślubna, w dodatku wasza ;)
Pierwszy raz spotkaliśmy się z tym zjawiskiem, a chodzi oczywiście o swatanie. Zderzenie nastąpiło już w trakcie wypełniania ankiety o wizę. Jako, że moja udręka z dokumentami szła na pierwszy ogień, w trakcie uzupełniania okienek trafiłam na ciekawostkę, którą wysłałam do Adama z pytaniem: czy możesz w to uwierzyć - w tych czasach?
Okazuje się, że biznes dobierania par kwitnie w wielu miejscach Azji. Na obczyźnie poznaliśmy sporo osób, które albo uciekały od oczekiwań rodziny, zadręczane niemal co tydzień wizytami, a potem dopytywaniem rodziców o przemyślenia (głównie panowie), albo weszły w ten sposób w związki i twierdzą, że jest im z tym dobrze. Jednak czy można powiedzieć, że takie małżeństwo jest związkiem, czy jest to raczej układ polegający na wzajemnej wymianie usług, z tą różnicą, że ktoś jest do nas przywiązany kontraktem, "obowiązkami małżeńskimi" i oczekiwaniami rodziny? Możemy mieć więc większą pewność, że nas nie opuści, musi nas "wspierać", a jak umrzemy to nie zjedzą nas koty. Wszystko opiera się na wierze, że rodzice wiedzą co dla nas najlepsze, także potencjalny małżonek będzie lepszy niż ten z ulicy. W naszych głowach pojawiają się słowa protestu, że przecież to obcy człowiek, o którym często nic nie wiemy, jak mamy z nim przebywać, mieszkać, sprawić by był szczęśliwy. Tym bardziej, że większość osób wchodząca w takie małżeństwa nigdy nie miała partnera, a ich kontakt z płcią przeciwną ograniczony był do minimum. Nie wiedzą więc czego oczekiwać, ani też co mogą dać. Dla nas - niewyobrażalne, gdyż jedną z najważniejszych wartości jakim hołdujemy jest wolność i prawo wyboru.
Może to też wynikać z faktu, że w naszej kulturze najbliższymi osobami nie są dla nas rodzice, tylko przyjaciele i właśnie partnerzy. Rodzice coraz mniej czasu poświęcają swoim dzieciom, często ich nie znają, więc nie mają pojęcia czego poszukują one w związkach.
Tajwańczycy mają ścieżkę oczekiwań do wypełnienia, która polega na skończeniu studiów, pracy przez dwa lata, a potem założeniu rodziny. Śluby są pompatyczne, a najważniejsze w nich są sesje zdjęciowe osiągające kosmiczny poziom kiczu. Większość dziewczyn nie idzie na studia magisterskie, ponieważ wcześnie wychodzą za mąż, dlatego na NCTU krąży porzekadło, że 80% studentów to faceci, 10% kobiety, a pozostałe 10% - psy!
To takie słowo na niedzielę z okazji naszego święta :)
Fragment ankiety wizowej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz