piątek, 29 marca 2013

Happy Easter!

Wielkanoc na Tajwanie kwalifikuje się do kategorii nn. Za to najbliższy czwartek będzie wolny od pracy z okazji skrzyżowania Dnia Kobiet z Dniem Dziecka oraz Qingming Festival, czyli Święta Zmarłych. Kombinacja jest dosyć egzotyczna. W każdym razie nieważne jest, że Azjaci teraz nie świętują, my świętujemy i życzymy Wam szybkiego nadejścia wiosny! Zdrowych i spokojnych! :)



 

środa, 27 marca 2013

Kiedy trzęsie się ziemia

Wyspa nam się ostatnio trochę niepokoi. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zatrzęsło się aż trzy razy - dwa razy całkiem mocno (ok. 6 w skali Richtera). Epicentra w obydwu przypadkach były dość daleko od nas i nie odnotowano szczególnych zniszczeń. Całe wydarzenie trwa kilkanaście sekund, ale jest bardzo nieprzyjemne i wzbudza silny niepokój. Co się wtedy właściwie dzieje? Dzisiaj zabujało koło 11 rano, jak siedziałam przed kompem przy sprzęcie na laboratorium. Dlaczego jest to istotne? Otóż w pokoju, w którym siedziałam stoją 4 spore butle z gazem, które mimo tego, że osadzone są w specjalnych klamrach przytwierdzonych do podłogi zaczęły się kołysać i brzęczeć. Krzesło na którym siedziałam zaczęło się bujać jakby postawione na czymś na wodzie. Jeszcze nie przeszły wstrząsy wtórne, jak zadzwonił szef z pytaniem czy wszystko ok. Oczywiście miał na myśli sprzęt, a nie to, czy żyjemy ;)
Dziwne jest to, że nie ma przy tym żadnego odgłosu, tylko te, które wydają przesuwające się sprzęty. Nie ma też aury, czyli wszystko dzieje się bez żadnego ostrzeżenia. W jednej sekundzie jest spokojnie, a za chwilę po prostu się trzęsie. Po chwili wszystko się łagodnie wycisza i tyle. Oby tylko takie doświadczenia nas w związku z tym czekały. Żeby nie było tak poważnie, wrzucam kilka zdjęć z ostatniego tygodnia.







poniedziałek, 25 marca 2013

Skin food

W sieci można znaleźć wiele informacji na temat kosmetyków pielęgnacyjnych marki Skin Food. Znane są one przede wszystkim z nietypowych, naturalnych składników (np. pilingu z różową solą) oraz kremów BB. Dla niewtajemniczonych - BB cream jest połączeniem trzech kosmetyków - kryjącego podkładu, kremu pielęgnacyjnego i ochrony przeciwsłonecznej w postaci filtrów o wysokim SPF, zwykle 40. Moim niedawnym odkryciem jest Good Afternoon Berry Berry Tea z wyciągiem z malin i owoców acai. Ma działanie silnie wygładzające i nieco rozświetlające.
Do tej pory w naszym mieście znalazłam jeden sklep firmowy tej marki i odkryłam, że Skin Food produkuje też kosmetyki kolorowe. Zakupiłam więc małe co nieco :)
My Short Cake Setting Mascara w kolorze czarnym. Bardzo przyzwoita, ładnie pogrubia, nie osypuje się. Jedna warstwa daje wyraźny efekt, a dwie są w sam raz na imprezę.
Banana Concealer Stick to treściwy korektor pod oczy, albo na inne niedoskonałości. Ładnie się trzyma i maskuje co trzeba. To co lubię na Tajwanie to to, że łatwo jest znaleźć odpowiednie kolory dla takich bladych twarzy jak ja.
Lakiery do paznokci ze złotymi drobinkami. Trwałość nie jest obłędna, ale za tę cenę wybaczam.
Pozostając dalej w temacie upiększania, postanowiłam podrzucić Wam najnowsze trendy prosto z Japonii, Korei i... Londynu w tajwańskiej interpretacji.



niedziela, 24 marca 2013

Wypad sylwestrowy - dzień 3 - Fajerwerki na Tajpej 101

Poprzednia część: Wypad sylwestrowy - dzień 2 - Pacyfik, palmy, gorące źródła
Wczesnym rankiem ruszyliśmy pociągiem w drogę do Tajpej. Przejazd komunikacją zbiorową jest zawsze niesamowicie spokojny, bo jest kompletnie cicho. Prawie nikt nie rozmawia, a jeśli, to mocno ściszonym głosem, prawie nikt nikt nie gada przez komórkę, co najwyżej niemalże szeptem, mało kto czyta, większość drzemie albo zabawia się nieodłącznym smartfonem bądź tabletem. My mimowolnie odpłynęliśmy i nawet nie wiem, kiedy dojechaliśmy do Tajpej.
Nasz studiujący tu kolega zaprosił całą grupę na obiad do mieszkania, które dzieli z dwójką innych chłopaków i którzy przygotowali jedzenie dla całej wygłodniałej kompanii. Było dużo, było pyszne, ciepłe, kolorowe i pachnące. I bardzo indyjskie!



Po południu ruszyliśmy przebimbać czas do północy w Tajpej 101 i około 10 wieczorem wyszliśmy na zewnątrz. Cały kwartał był zamknięty dla ruchu. Sam drapacz chmur stoi niedaleko budynku ratusza, przed którym odbywał się miejski sylwester z koncertami. Ludzie zaczęli się już zbierać w grupy na ulicach. Część rozsiadła się na chodnikach i asfalcie (temperatura ok. 20 stopni), część przeciskała miedzy nimi. My znaleźliśmy sobie wolne miejsce na chodniku przy następnej przecznicy od 101.
Cała atmosfera wieczoru była niesamowita. Wciąż mieliśmy w pamięci z Eweliną sylwestry z poprzednich lat w Gdyni i Toruniu - pijanych ludzi odpalających fajerwerki w środku tłumu, rozbijających butelki na chodnikach, zostawiających śmieci gdzie popadnie, ryczących na całe gardło i opryskujących wszystkich dookoła fontannami "Sowieckoje". Na szczęście były to obserwacje z bezpiecznej odległości, ale niemniej kiepskie wrażenie zapadło nam w pamięć. Tutaj wszyscy jak jeden mąż grzecznie siedzieli na ulicy i cicho rozmawiali. Albo grali na telefonach ;) Kiedy zaczęły się fajerwerki, nikt nie wstał "żeby lepiej widzieć" i zasłonić innym. Po wszystkim większość śmieci  ludzie sami zanieśli do śmietników. A, no i praktycznie żadnego alkoholu, za to sporo herbaty ;) W ogóle mam wrażenie, że przez to, że tu prawie się nie pija alkoholu, to sporej części problemów społecznych po prostu nie ma...
Sam pokaz był piękny - bardzo różnorodny, imponujący wysokością wieżowca, kolorami, rytmiczną kanonadą. Trwał koło 10 minut, więc jak na cały wieczór czekania to jest to rzecz do zobaczenia pewnie raz w życiu, ale ten jeden raz zdecydowanie warto. Zresztą, zobaczcie sami.








niedziela, 17 marca 2013

Specyfiki do oczu

Po pół roku pobytu mogę stwierdzić, że Tajwan jest rajem kosmetycznym. Oprócz marek międzynarodowych znajdziemy tu produkty lokalne, a także japońskie, koreańskie, indonezyjskie, amerykańskie i chińskie. Sieci kosmetycznych jest sporo. Możemy więc szperać w drogeriach typu Cosmed, czy Watsons, czyli takich odpowiednikach naszego Superpharm. Oprócz kosmetyków można kupić tam sporo leków, herbatek i napojów poprawiających urodę - kolagenowych, algowych, witaminowych itd. Jest też oczywiście Sasa, będąca mekką fanek azjatyckich mazideł. Jednym z moich ulubionych sklepów jest Mirada, który wielkością przypomina raczej market kosmetyczny, niż sklep. Jak się tam wejdzie, to najmarniej godzina z głowy. Przemierzanie półek i czytanie to czasochłonne zajęcie. Opisy na opakowaniach są raczej dostępne, ale jeśli kosmetyk jest bardziej niszowy, zdarza się, że japoński jest tłumaczony tylko na chiński.
Ostatnio zakupiłam trochę kolorówki, m. in. kredkę do oczu marki Solone. Jest miękka, bardzo trwała, daje efekt jak eyeliner. Trzeba ją dosyć często temperować, ale ja wolę klasyczne kredki, a nie wykręcane, więc mi to nie przeszkadza. Temperówkę dostajemy w zestawie, jak wiele rzeczy tutaj. (Na przykład jak kupujemy tort, to dostajemy łopatko/nóż, widelczyki, talerzyki, a nawet świeczki.) To zdecydowanie najlepsza do tej pory kredka jaką miałam, a raczej trzy kredki, bo mam już czarną, brązową i granatową. ;]
Drugą nowością w mojej kosmetyczce jest tusz do rzęs. Podobno kultowy produkt Isehan Kiss Me Heroine Volume & Curl Mascara. Daje ładny efekt i jest kosmicznie trudny do zmycia. Musiałam kupić nowy make up remover, żeby go usunąć. Dzięki temu wiem, że mój poprzedni nie był taki fantastyczny, jak mi się wydawało. ;)
Może niektórzy pamiętają, że w tym tygodniu były re-walentynki. Moja kandydatura na żonę została ponownie rozpatrzona pozytywnie :) Co za ulga...



poniedziałek, 4 marca 2013

On the path of enlightenment

Lubię azjatyckie świątynie. Mają niesamowity klimat, zwłaszcza wieczorem. Światło lampionów i zapach kadzideł skłaniają do refleksji. Zewsząd spoglądają na nas oczy przeróżnych bożków, czasem pogodnie, a czasem przerażająco. Większość świątyń jest wielowyznaniowa - tao i buddyjska, nieliczne są konfucjańskie. Na podświetlanych wieżach można wykupić miejsce, które zapewni nam pomyślność w wybranej sferze. Umieszczona zostaje tam wówczas karteczka z naszymi danymi i data rozpoczęcia. Działa to na zasadzie abonamentu obejmującego zazwyczaj cały rok. Im wyżej położona będzie nasza karteczka, tym lepiej zadziała moc boska ;)
Raczej nie ma ustalonego grafiku obrzędów, czy mszy, ludzie przychodzą kiedy chcą. Czasem modlą się przed ołtarzem z kadzidłami w rękach, składają kwiaty w ofierze, przynoszą jedzenie do pobłogosławienia, oczekują wróżby lub odpowiedzi na pytania. Jedzenie zostawiają na specjalnych stołach, po czym okrążają wnętrze świątyni trzy razy w jakiejś intencji. Wróżbę losują wyciągając drewniane patyki ze stojaka. Odpowiedź na pytanie do konkretnego boga mogą uzyskać rzucając na ziemię specjalnie przeznaczone do tego drewienka o nerkowatym kształcie. W zależności od tego jak się one ułożą odpowiedź brzmi - tak, nie, lub spróbuj jeszcze raz. Proste.




sobota, 2 marca 2013

Jezioro Baoshan i o znajdowaniu drogi

Po raz kolejny nieocenione Google Earth podsunęło nam pomysł na weekendową wycieczkę. Oglądając okolice naszego miasta zauważyliśmy, że niedaleko na wschód znajduje się malownicze, górskie jezioro. Krótkie śledztwo wykazało, że jest to sztuczny zbiornik - Jezioro Baoshan - zaopatrujący Hsinchu i okolice w wodę pitną, i dostarczający chłodziwa do Hsinchu Science Park. Żyłka odkrywców kazała nam wybrać się tam na zbadanie terenu przy pierwszej słonecznej sposobności.

Po 20 minutach jazdy autobusem spod naszego domu wysiedliśmy "gdzieś".

Tu mała dygresja - muszę nadmienić jak nieocenionym towarzyszem wszelkich spacerów jest telefon z mapami i GPS. I to nie chodzi o jakieś przedzieranie się przez dżunglę - po prostu dostanie się w mieście z punktu A do B, jeśli nie leżą na tej samej ulicy, może nieuważnemu podróżnikowi pozwolić na zwiedzenie całego miasta, ale nie na dotarcie tam, gdzie chciał. Wydaje się, że głównym problemem są nazwy ulic - niekojarzące się z absolutnie niczym. Czasem pisane hanzi, czasem z transkrypcją hanyu pinyin, czasem tongyong pinyin. W centrum Hsinchu mamy ulice: Minzu, Minzhu, Minquan, Minsheng... Do tego, mniejsze przecznice nazywają się "Lane 123 Minzu Road" - przecznica Minzu Road pod numerem 123. A dodatkowo długie ulice podzielone są na sekcje, w każdej sekcji numeracja zaczyna się od nowa - nasza Guangfu Road ma w sumie 6 km, mniej więcej po połowie między Section 1 i 2. Dodatkowo, w centrum dla nas każda ulica wygląda prawie identycznie - każdy dom innej wysokości, wszędzie stoją skutery, masa kolorowych reklam na budynkach - jakby się patrzyło przez kalejdoskop. Szybko się nauczyliśmy, że chodzenie na czuja - "to jest gdzieś tam" - zaprowadzi nas zupełnie gdzie indziej i, co gorsza, długo nie będziemy wiedzieć, że idziemy zupełnie nie tam, gdzie trzeba. Dlatego dbamy, żeby przed "wycieczką w nieznane" (również do centrum) porządnie naładować telefon i ściągnąć mapy offline.

Wracając do głównej historii - wąska, asfaltowa droga prowadziła nas łagodnymi łukami lekko pod górę przez ok. 4 km. Słoneczko miło przygrzewało, ptaki śpiewały, owady bzyczały (początek lutego ;)), cudnie! Szybko zrobiło się bardzo wiejsko - poletka, uprawy bananów, nieduże chałupki. W pewnym momencie telefon kazał nam odbić od drogi. Wyczailiśmy, że przez jezioro przerzucone są dwa mostki wiszące i chcieliśmy przejść jednym, a drugim wrócić. W końcu, po wspięciu się na trochę wyższą górkę, zobaczyliśmy piękną, lekko zamgloną panoramę.
Woda - jak w większości zbiorników i rzek - mlecznobłękitna od wapiennych skał. Powoli zeszliśmy w dół, wychodząc wprost na pierwszy mostek.
Po drugiej stronie biegła klinkierowy szlak wzdłuż brzegu obrośniętego bambusami.
Drugi mostek był dwa razy dłuższy, ale też dwa razy węższy od pierwszego.
Postanowiliśmy, że wrócimy do domu pieszo (ok. 6 km), zwłaszcza, że było z górki :) Droga prowadziła nas przez uprawy papai i bananów, aż, niemalże znienacka, wypadła na nasza ulicę.