niedziela, 24 marca 2013

Wypad sylwestrowy - dzień 3 - Fajerwerki na Tajpej 101

Poprzednia część: Wypad sylwestrowy - dzień 2 - Pacyfik, palmy, gorące źródła
Wczesnym rankiem ruszyliśmy pociągiem w drogę do Tajpej. Przejazd komunikacją zbiorową jest zawsze niesamowicie spokojny, bo jest kompletnie cicho. Prawie nikt nie rozmawia, a jeśli, to mocno ściszonym głosem, prawie nikt nikt nie gada przez komórkę, co najwyżej niemalże szeptem, mało kto czyta, większość drzemie albo zabawia się nieodłącznym smartfonem bądź tabletem. My mimowolnie odpłynęliśmy i nawet nie wiem, kiedy dojechaliśmy do Tajpej.
Nasz studiujący tu kolega zaprosił całą grupę na obiad do mieszkania, które dzieli z dwójką innych chłopaków i którzy przygotowali jedzenie dla całej wygłodniałej kompanii. Było dużo, było pyszne, ciepłe, kolorowe i pachnące. I bardzo indyjskie!



Po południu ruszyliśmy przebimbać czas do północy w Tajpej 101 i około 10 wieczorem wyszliśmy na zewnątrz. Cały kwartał był zamknięty dla ruchu. Sam drapacz chmur stoi niedaleko budynku ratusza, przed którym odbywał się miejski sylwester z koncertami. Ludzie zaczęli się już zbierać w grupy na ulicach. Część rozsiadła się na chodnikach i asfalcie (temperatura ok. 20 stopni), część przeciskała miedzy nimi. My znaleźliśmy sobie wolne miejsce na chodniku przy następnej przecznicy od 101.
Cała atmosfera wieczoru była niesamowita. Wciąż mieliśmy w pamięci z Eweliną sylwestry z poprzednich lat w Gdyni i Toruniu - pijanych ludzi odpalających fajerwerki w środku tłumu, rozbijających butelki na chodnikach, zostawiających śmieci gdzie popadnie, ryczących na całe gardło i opryskujących wszystkich dookoła fontannami "Sowieckoje". Na szczęście były to obserwacje z bezpiecznej odległości, ale niemniej kiepskie wrażenie zapadło nam w pamięć. Tutaj wszyscy jak jeden mąż grzecznie siedzieli na ulicy i cicho rozmawiali. Albo grali na telefonach ;) Kiedy zaczęły się fajerwerki, nikt nie wstał "żeby lepiej widzieć" i zasłonić innym. Po wszystkim większość śmieci  ludzie sami zanieśli do śmietników. A, no i praktycznie żadnego alkoholu, za to sporo herbaty ;) W ogóle mam wrażenie, że przez to, że tu prawie się nie pija alkoholu, to sporej części problemów społecznych po prostu nie ma...
Sam pokaz był piękny - bardzo różnorodny, imponujący wysokością wieżowca, kolorami, rytmiczną kanonadą. Trwał koło 10 minut, więc jak na cały wieczór czekania to jest to rzecz do zobaczenia pewnie raz w życiu, ale ten jeden raz zdecydowanie warto. Zresztą, zobaczcie sami.








2 komentarze:

  1. Czy napis po chińsku na wieżowcu też życzy "Happy New Year 2013" czy coś innego?

    OdpowiedzUsuń