środa, 6 lutego 2013

Bezdieta Państwa Ha

Jednym z najczęściej zadawanych przez wszystkich pytań było jak radzimy sobie z jedzeniem. Jest to zrozumiałe zważywszy na to, że miejscowa dieta jest tak odmienna od naszej, a niemal jedynym skojarzeniem na ten temat jest "kuciak w ciecie", czyli budki z żywnością orientalną. Rzeczywistość jest oczywiście nieco inna. To co najbardziej rzuca się w oczy, to jedzenie wszystkich posiłków na ciepło i unikanie surowizny. Podobno jest to sekret wiecznej młodości Azjatów, tak samo jak kilka innych rzeczy wspomnianych poniżej.
Śniadanie powinno być podstawą każdego dnia. Okazuje się ono najbardziej problematyczne, gdyż z przyzwyczajenia każdy szuka czegoś "na kanapkę". Nie znajdziemy tu ciemnego chleba, pełnego zdrowych ziaren, czy pestek. Większość pieczywa to słodkie bułki, na ogół z nadzieniem o słodkawym posmaku np. z czarnej fasoli. Bardzo smaczne, ale nie pożywne. Nawet bułka z kiełbasą jest ze słodkiego ciasta (sama kiełbasa też jest słodka). Chlebek przypomina raczej ciasto drożdżowe. W akcie desperacji można zaopatrzyć się w pieczywo tostowe lub bagietkę. Niestety tą drugą następnego dnia po kupieniu można tylko kogoś zabić. Nie ma tu żadnego sera białego, żółty to tylko "american cheese", czyli seropodobny topiony, którego nie cierpię. Jest kiepskiej jakości i bardzo drogi. Masełka też nie ma. O wędlinie można zapomnieć, chyba, że interesuje kogoś mielonka made in USA o kolorze czerwonej plakatówki. Tak, nie jest lekko. Śniadaniową podstawą żywieniową są więc płatki i banany. Płatki sprzedawane są w kartonowych pudełkach, w których znajdziemy porcje w foliowych torebkach. Na ogół zawierają też mleko w proszku, czasem z dodatkiem orzechów, pudru z fasoli, taro lub migdałów. Mleko krowie nie jest bardzo popularne. Miejscowi wybierają raczej mleko sojowe lub ryżowe. Istnieje przekonanie, że mleko krowie zawiera dużo hormonów, które niekorzystnie pływają zwłaszcza na cerę. Na ulicznych straganach i w uczelnianych kafeteriach można kupić oczywiście porcję ryżu z dodatkami, ale także bułki gotowane na parze (bao zi) - z nadzieniem słonym lub słodkim i omlety lub naleśniki z mąki ryżowej z jajecznicą, warzywami lub mięsem.
Ci, którzy znają mnie lepiej wiedzą, że na ogół Adam dostaje pudełkową wyprawkę do pracy (czasem ja też dostaję od niego, żeby nie było) - obiad i drugie śniadanie w postaci sałatki, tarty lub jogurtu i owoców. Tak funkcjonuje wiele domów, które znam. Tutaj jest to raczej niewykonalne, gdyż przede wszystkim nie możemy nawet znaleźć produktów, z których można by zrobić ulubione dania. Przykład? Niedawno naszła mnie ochota na zrobienie pieczeni. Mr. Ha zareagował entuzjastycznie: "Pieczeń ze śliwką i w winie, mmm." Napotkaliśmy jednak kilka drobnych przeszkód.
Nigdzie nie widziałam mięsa sprzedawanego w kawałku. Nawet w markecie mięso na tackach jest rozdrobnione, czyli przystosowane do jedzenia pałeczkami.
Śliwki suszone pewnie byśmy znaleźli, choć prędzej byłoby to mango lub guawa. Nieważne.
Nie mamy naczynia. Cóż, z tym akurat nie ma problemów, można kupić.
Nie mamy piekarnika... Nici z pieczeni.
Tak, tak w związku z tym, że Tajwańczycy nie mają w ogóle zwyczaju gotowania w domu pod hasłem "kuchnia" kryje się jeden palnik i wyciąg. Całe rodziny wychodzą do knajp, a dzieci dostają kieszonkowe na jedzenie w szkole. Dla mnie jest w tym coś bardzo smutnego, ale tak jest.

Na Tajwanie nie ma pojęcia drugiego śniadania, za to lunch to rzecz święta. Ustawowo dzień pracy ma 9 godzin, jednak godzina przeznaczona jest na lunch i drzemkę. Wiele razy widziałam pogaszone światła w biurach i śpiących pod kocykami pracowników. W porze lunchu mamy szeroki wybór zestawów obiadowych. Wszystko jest smaczne, świeże i relatywnie tanie. Typowy zestaw to: mięso w sosie + ryż + 3 rodzaje warzyw, przynajmniej sparzonych. (To można jeść surowe warzywa?! Surówek brak).
Przynajmniej mamy sezon na truskawki :)

Kuleczki ziemniaczane z owocami morza


Fish ball soup




Suszone glony i kalmary

Ciasteczka księżycowe

9 komentarzy:

  1. rozbroiły mnie płatki z mlekiem w proszku i pudrem z fasoli - można wciągać nosem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mów tego głośno... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no może faktycznie lepiej nie, w końcu Twój mąż ma historię wciągania zupek nosem :D

      Usuń
    2. Kiedy to było - dawno temu i nieprawda :P

      Usuń
    3. Uhm, na aplikacji wizowej było wyraźnie napisane, że "drug trafficking is punishable by death". Więc lepiej nie ryzykować nieporozumienia ;)

      Usuń
  3. A z czym są ciasteczka księżycowe?

    Da się najeść tymi "lekkimi daniami" - kiedyś wcięłam cały talerz pierożków na parze i nadal byłam głodna ;)

    Tak, tak i jeszcze raz tak na kolejne posty o jedzeniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te akurat są z gotowanym żółtkiem, ale mogą być jeszcze ze słodkimi pastami m. in. z fasoli oczywiście :) Ogólnie słodycze są tutaj mało słodkie. Nam to akurat odpowiada, ale wiele osób może być zawiedzionych.

      Lunchowe porcje są faktycznie niewielkie, starczają akurat do powrotu do domu.

      Będę tworzyć. :)

      Usuń
  4. To jak poznać czy to są słodycze czy "zwykłe" jedzenie, kiedy wszystko jest lekko słodkie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zwykłe jedzenie ma pełen przekrój smaków. To słodycze nie są takie słodkie jak u nas, tylko lekko słodkie.

    OdpowiedzUsuń